[ Pobierz całość w formacie PDF ]

właśnie zajrzała do pokoju.
- Odkąd tu jestem, tylko odpoczywam - skrzywił się Josh. - Całe szczęście, że jutro będę już w domu.
- Sara też będzie szczęśliwa - powiedziała June, znowu całując go w policzek.
- Uważaj na siebie - uśmiechnął się Maks do Josha i podał mu rękę.
- Cieszę się, że was zobaczę w sobotę na ślubie! - zawołał ża nimi Josh, kiedy byli już w drzwiach.
- Nie martw się, June - odezwał się ironicznie Maks, widząc, jak zmarszczyła czoło. - Jestem pewien,
że Josh nie zauważy mojej nieobecności. Postanowiłem nigdy nie przychodzić tam, gdzie nie jestem
mile widziany.
- Ależ Maks...
PIOSENKARKA
115
- Nie mów już nic, June - burknął, gdy znalezli się poza szpitalem. - Naprawdę mi wystarczy. Chcę
mieć trochę spokoju. Do zobaczenia - rzucił niezobowiązująco.
June, skonsternowana, zapytała go jednak:
- Może podwiozę cię do hotelu?
- Dziękuję, ale mam ochotę się przejść - odparł, podnosząc wysoko kołnierz ciepłej kurtki i osłaniając
szalikiem usta.
- Ale...
- Odpuść sobie, June - mruknął przez wełniany szalik.
Maksowi było przykro, gdy ujrzał, jak jej piękne szare oczy wezbrały łzami, wiedział jednak, że musi
teraz pobyć sam, żeby zastanowić się, co dalej robić. Przy June nie potrafił zebrać myśli!
- No, to idę - powiedział. - Ale proszę cię, jedz ostrożnie, dobrze? - nie mógł sobie odmówić, by jej o
tym przypomnieć. Drogi zostały wprawdzie odśnieżone, ale wieczorem prowadzenie samochodu nie
było bezpieczne.
- Tak, oczywiście - kiwnęła głową trochę nieprzytomnie. - I ty uważaj na siebie - dodała niespodzie-
wanie, po czym odwróciła się i szybko pomaszerowała do samochodu siostry.
Maks postał jeszcze chwilę i patrzył za nią, jak odjeżdżała. Zdawał sobie sprawę, że może widzi ją po
raz ostatni. Musiał przemyśleć wiele spraw i kto wie, czy wynikiem tych przemyśleń nie będzie jego
powrót do Ameryki, jak sobie życzyła.
116
CAROLE MORTIMER
Wyjeżdżając z parkingu, June uniosła rękę na pożegnanie. Maks zauważył, że jest wciąż blada, ale
bardzo piękna.
Stał na chodniku, aż samochód zupełnie zniknął mu z widoku.
Był szczery, zapewniając rano June, że Jude nigdy by go nie zwolnił z pracy, ale zważywszy na
osobiste problemy, jakie niespodzianie pojawiły się na horyzoncie, gdy próbował wykonać polecenia
Jude'a, Maks zaczął się zastanawiać, czy sam nie powinien złożyć rezygnacji. Nie myślał jeszcze o
tym, co począć dalej, ale jednego był pewien: od tego dnia nie czuł się już tak ściśle związany z
Marshall Corporation.
Uświadomienie sobie tego po tylu latach, podczas których na pracy dla tej firmy koncentrowało się
całe jego życie, nie było proste.
Teraz Maks potrzebował czasu, samotności, aby dobrze się zastanowić, co dalej robić.
Spacer do hotelu nie okazał się dobrym pomysłem, przez godzinę Maks przedzierał się przez głęboki
śnieg i lód, a kiedy wreszcie dotarł na miejsce, przez następną godzinę moczył się w gorącej kąpieli,
aby odtajać.
Gdy wyciągnął się w wannie, zadzwonił telefon. Maks postanowił go zignorować, przypuszczając, że
to znowu dzwoni Jude, a przecież jeszcze nie zdecydował, co zrobić w tej sprawie. Przychodziły mu
do głowy różne, wywołujące zamęt myśli.
- Czy pan nigdy nie wraca do domu? - uśmiechnął się do Johna, kiedy parę godzin pózniej wszedł do
baru
PIOSENKARKA
117
w nadziei, że uda mu się tam odtajać nie tylko fizycznie, ale także psychicznie.
- Mam wrażenie, że mój dom jest właśnie tu! -uśmiechnął się szeroko barman.
Maks zaśmiał się cicho i zamówił sobie drinka. Jeden John zawsze ciepło go witał - czego nie dało się
powiedzieć o wielu mieszkańcach tej okolicy.
John postawił przed nim szklankę whisky i powiedział:
- Nie spodziewałem się, że pan tu jeszcze zostanie...
- Interesy zajęły mi nieco więcej czasu, niż myślałem.
Nadal nie podjął jeszcze decyzji co do swoich dalszych planów. Na wszelki wypadek, ponieważ nie
chciał, by mu w tym przeszkadzano, nie włączył komórki. Przede wszystkim bronił się przed tym, by
dopadł go Jude.
- Te zaspy też pewnie nie ułatwiają panu życia -mruknął, potrząsając głową. - Aha, znowu przyszedł tu
węszyć Meridew - zauważył. - Krąży tu przez cały tydzień, niczym ranny niedzwiedz!
John odwrócił się i zaczął odkurzać polki, aby patrolujący bar Meridew dostrzegł, że jest zajęty pracą.
- Panie Golding, mam nadzieję, że jest pan zadowolony ze swego pobytu u nas?
Maks odwrócił się, by powitać Petera Meridew. Zmrużył oczy, gdy spostrzegł, że dyrektor hotelu ma
zabandażowaną prawą rękę.
- Oczywiście, panie Meridew - zapewnił go gład-
118
CAROLE MORTIMER
ko. - Ale widzę, że coś się panu stało w rękę. Czyżby jakaś bójka?
Mężczyzna zaczerwienił się nagle i odparł szybko:
- Nie, po prostu naciągnąłem ścięgno - odparł. -Cóż, jeśli nie jestem już panu potrzebny... - rzekł i
odwrócił się, kierując ku wyjściu.
- Tego nie powiedziałem - zawołał za nim cicho Maks, w którego umyśle zrodziło się nagle okropne
podejrzenie.
Może Meridew po sylwestrowym incydencie w barze wyraził swoje niezadowolenie wobec Josha i
jego wesołej kompanii za zbyt hałaśliwe zachowanie? Dyrektor hotelu stale zaglądał tej nocy do baru,
więc Josh mógł łatwo usłyszeć jego głos... Teraz zabandażowana ręka tego człowieka wydała się
Maksowi podejrzana...
Ale wszystko to są tylko poszlaki, ty idioto, zbeształ w duchu Maks samego siebie.
Jako adwokat powinien mieć lepsze rozeznanie w takich sprawach i nie wyciągać pochopnych wnio-
sków.
- A więc? - zagadnął go Meridew z przyjaznym uśmiechem.
Maks, który przed chwilą instynktownie zatrzymał dyrektora hotelu, teraz nie bardzo wiedział, co mu
odpowiedzieć.
- Chciałem tylko wspomnieć, że za parę dni opuszczę pana hotel - bąknął, gdyż na poczekaniu nie
umiał wymyślić niczego lepszego.
- Nie ma sprawy, panie Golding - zapewnił go dyrektor. - Proszę po prostu zadzwonić rano tego dnia
PIOSENKARKA
119
do recepcji, i kiedy pan zejdzie na dół, rachunek będzie na pana czekał.
- Dziękuję - odrzekł Maks.
- %7łałuję, że pan już wyjeżdża - mruknął do niego John po wyjściu dyrektora. - W mojej pracy rzadko
spotykam ludzi, którzy zatrzymują się na dłużej. Dzień, dwa, i już gościa nie ma.
Maks ze zrozumieniem pokiwał głową - w jego pracy było podobnie. Oprócz Jude'a i kilku innych sta-
łych pracowników firmy rzadko widział tę samą osobę więcej niż dwa razy. Siostry Calendar, z
powodu uporczywego odmawiania sprzedaży farmy, były raczej wyjątkiem niż regułą.
- Co się naprawdę stało dyrektorowi w rękę? - zagadnął Maks barmana niefrasobliwym tonem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl