[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wolności i bezpieczeństwa są policzone, że kot bawi się myszą. Jeśli zdawali sobie sprawę
z sytuacji, to żadne z nich tego nie okazywało. Bezbronna, w wielu wypadkach nieudolna
gromada, która mogłaby być nieznośnym ciężarem dla każdego człowieka pragnącego
dopłynąć tą szalupą w bezpieczne miejsce. Nicolson musiał jednak przyznać, że oprócz
Gordona i Sinclaira wszystkich łączy jedno: wysokie morale. Nie uskarżając się dołożyli
wszelkich starań, by ułożyć porządnie koce i zapasy, kosztem własnej wygody przygotowali
miejsce dla rannych, którzy też, mimo cierpień, na nic się nie uskarżali, wykonywali
posłusznie wszystkie polecenia Nicolsona i z pogodą znosili ciasnotę, pełni dobrej woli. Dwie
pielęgniarki, którym o dziwo pomagał ze znajomością rzeczy Farnholme, prawie przez dwie
godziny opatrywały rannych. Jeszcze nigdy zarządzenie Ministerstwa Komunikacji, żeby
wszystkie szalupy wyposażone były w apteczki pierwszej pomocy, nie okazało się tak
uzasadnione, rzadko kiedy też pewnie robiono z nich lepszy użytek. Panna Drachmann
miała ponadto zestaw chirurgiczny. Na jej prośbę Mc$kinnon w ciągu dziesięciu minut
przygotował przy pomocy siekiery i noża idealne deszczułki, którymi można było usztywnić
okaleczoną rękę Frazera. Panna Plenderleith też zachowywała się wspaniale. To jedyne
odpowiednie słowo. Miała fantastyczną umiejętność przeobrażania sytuacji krytycznych w
normalne. Mogłaby z powodzeniem spędzić w łodzi całe życie. Brała rzeczy takimi, jakimi
są, wydobywała ich
najlepsze strony i ciesząc się ogromnym autorytetem wśród pozostałych skłaniała ich do
zachowania podobnej postawy. To ona owinęła kocami rannych, oparła im głowy o kapoki,
a kiedy nie chcieli wykonać jakiegoś jej polecenia, łajała ich jak małe nieposłuszne, krnąbrne
dzieci. Panna Plender- leith nigdy nie musiała nikomu dwukrotnie zwracać uwagi. Sama
zajęła się żywnością i dopilnowała, by ranni zjedli wszystko, do ostatniego podanego im
kęsa. Pilnowała też, by nie dokuczało im pragnienie. To ona wyrwała walizkę
Farnholme'owi, wsunęła ją pod swoją ławkę i grożąc siekierą, którą odłożył Mc$kinnon,
poinformowała z błyskiem w oku kipiącego gniewem generała, że koniec z jego pijaństwem.
Zawartość walizki, którą on właśnie chciał naruszyć, zarezerwowana jest od tej chwili tylko
do użytku, jak powiedziała, medycznego. Skończywszy perorę wyciągnęła z przepastnej
torby po prostu druty i włóczkę i spokojnie zabrała się do roboty. To ona położyła sobie
potem na kolanach deskę i starannie kroiła wołowinę i chleb, wydzielała suchary, cukierki i
rozcieńczone mleko skondensowane, rozstawiała po kątach poważnego, powstrzymującego
uśmiech Mc$kinnona, którego zmusiła do kelnerowania, upominając go ciągle tak, jakby był
jednym z jej godnych zaufania, ale niezbyt błyskotliwych uczniów. Wspaniała, myślał
Nicolson, usiłując naśladować niewzruszoną minę bosmana, po prostu wspaniała. Nie ma
słów. Nagle podniosła głos niemal o oktawę:  Panie Mc$kinnon! A cóż to pan robi?
Bosman bowiem czołgał się obok niej na czworakach szukając na dnie łodzi chleba i
wołowiny, które niestety upuścił. Wysunął
głowę aż za osłonę, całkiem ignorując okrzyk panny Plender- leith, która go znów
powtórzyła. Kiedy powtórzyła go po raz trzeci i nie otrzymała odpowiedzi, zacisnęła usta i
szturchnęła bezlitośnie Mc$kinnona trzonkiem noża między żebra. Tym razem zareagował.
A ona na to:  Niech pan łaskawie uważa! Co pan narobił? Co za niezdara!  Wskazała
nożem na kolano Mc$kinnona: między nim a boczną ławką leżało ćwierć kilograma mięsa
zgniecionego niemal na placek.  Przepraszam, bardzo przepraszam.  Bosman wstał,
mimowolnie strzepując ze spodni kawałeczki wołowiny i zwrócił się do Nicolsona: 
Nadlatuje samolot. W pół prawej burty, dość blisko. Nicolson zmrużył oczy, spojrzał na
niego i odwrócił głowę, by spod osłony popatrzeć na zachód. Prawie od razu dostrzegł
samolot, nie dalej niż dwie mile, na wysokości około siedmiuset metrów. Walters, który miał
za zadanie obserwować morze i niebo z dziobu, nie zauważył samolotu i nic dziwnego  pod
słońce nie było go widać. Wrażliwe ucho Mc$kinnona wyłapało jednak odległy warkot
silnika. Nicolson nie rozumiał, jak bosman mógł to usłyszeć wśród nieustającej gadaniny
panny Plenderleith i miarowego pykania ich własnego silnika. Sam nawet teraz jeszcze nic
nie słyszał. Cofnął się, spojrzał w stronę kapitana, który leżał na boku: albo po prostu spał,
albo dostał śpiączki. Nie było czasu na to, by stwierdzić, co mu jest.  Bosmanie, spuść
żagiel  rzucił szybko.  Gordon, pomóżcie mu. Szybko. Proszę czwartego!  Tak jest& 
Vannier był blady, lecz wyglądał nie najgorzej.
 Broń. Rozdzielić: dla was, generale, dla bosmana, Van Effena, Waltersa i mnie.  Spojrzał
na Farnholme'a.  Mamy tu jakiś karabinek automatyczny. Wie pan, jak się z nim
obchodzić?  Oczywiście!  Bladoniebieskie oczy Farnholme'a rozbłysły zadowoleniem,
wyciągnął rękę, chwycił karabinek, wprawnym ruchem palców odbezpieczył go i ostrożnie
trzymał wpatrując się z nadzieją w nadlatujący samolot  stary weteran zwąchał zapach
walki, którą uwielbiał. Nawet w tak pełnym napięcia momencie Nicolson zdołał zauważyć
zmianę, jaka się dokonała w Farnholme'ie tego popołudnia  mężczyzna, który uciekł, by się
bezpiecznie ukryć w pentrze, jakby nigdy nie istniał. Było to nieprawdopodobne, ale
prawdziwe. Nicolson jakby podświadomie podejrzewał, że generał zbyt konsekwentnie
decyduje się na niekonsekwentne kroki, że w swoim dziwnym zachowaniu kieruje się on
dobrze obmyśloną, ale przez niego jeszcze nie rozszyfrowaną, metodą. Było to jednak tylko
podejrzenie, nie wszystko się zgadzało, może więc ze zmiennego zachowania Farn- holme'a
próbował odczytać coś, czego w nim w ogóle nie ma. Cokolwiek się za tym kryje, nie czas
teraz na rozpatrywanie tego problemu.  Opuścić broń!  rozkazał.  Wszyscy. Ma być
schowana. Reszta na deski, płasko, jak najniżej. Usłyszał płacz przestraszonego
chłopczyka, kiedy położono go obok pielęgniarki  i natychmiast odepchnął od siebie myśl o
nim. Samolot, dziwny hydroplan nie znanego mu typu, nadal leciał wprost na nich, dzieliło go
od łodzi jakieś pół mili. Cały czas obniżał lot i leciał bardzo powoli  nie był to samolot do
rozwijania dużych
szybkości. Położył się na jedno skrzydło, zaczął łukiem okrążać szalupy. Nicolson
obserwował go przez lornetkę. Na kadłubie dostrzegł godło Wschodzącego Słońca.
Samolot zatoczył łuk z południa na wschód  ciężka, niezdarna maszyna, pomyślał,
nadająca się chyba tylko na rekonesans. Nagle uprzytomnił sobie, że przecież trzy myśliwce
też krążyły obojętnie nad stojącą w ogniu "Viromą". Doszedł do wniosku, że może to
oznaczać tylko jedno.  Możecie odłożyć broń  powiedział spokojnie.  I usiąść. On nie
nastaje na nasze życie. Japońce mają dość myśliwców i bombowców, którymi mogliby nas
szybko załatwić. A gdyby chcieli to zrobić, nie przysyłaliby starego grzmota, który sam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl