[ Pobierz całość w formacie PDF ]

małżeństwo, chociaż Gabrielowi nigdy bym się do tego nie przyznała. Puszyłby się, że miał
rację, i nigdy nie dałby mi o tym zapomnieć.
Och, Sam, jakie to romantyczne. Wzdycham z zachwytem, gdy o tym myślą. Schadzki
w Highmoor, potem rozdzierająca serce rozłąka i stęskniony kochanek, podążający za Tobą
żeby prosić Cię o rękę. I żyli długo, i szczęśliwie... tu wzdycham! Widzisz, co ze mną robi
bycie w błogosławionym stanie? Ogromnie żałuję, że nie możemy przyjechać na Twój ślub.
Bardzo lubię markiza, a Ciebie oczywiście kocham. No, ale będziemy sąsiadami. Umieram z
zachwytu.
Dalej następowały ścisłe instrukcje dla Samanthy, jak skorzystać z nowo zdobytych
wpływów, by nakłonić męża do powrotu do Highmoor natychmiast po nocy poślubnej.
Wszystkich nowo poślubionych mężów można sobie łatwo owinąć dookoła palca,
Sam... I nie przejmuj się wykładem, który ciotka Aggy wygłosi Ci przed nocą poślubną, a
najlepiej słuchaj go jednym uchem, a wypuszczaj drugim - kończyła Jenny. - Bo inaczej
będziesz drżała ze strachu od pouczeń na temat obowiązku, bólu, wytrzymywania kilku minut
co noc i licznych korzyści z małżeństwa, które sprawiają, że warto pocierpieć przy
wypełnianiu tak odrażającej powinności. Tymczasem akurat ta powinność jest czymś bardzo
pięknym i bardzo przyjemnym, jeśli kocha się swojego mężczyznę. Piszę Ci to, Sam, z
własnego doświadczenia, choć czerwienię się przy każdej literze. %7łyczę ci więc miłych wrażeń
z nocy poślubnej i wszystkich następnych nocy, chociaż jestem już pąsowa.
Nawet Jenny nie znała prawdziwego powodu ich małżeństwa. To prawda, że jej i
Gabrielowi miłość przyniosła dużo dobrego. Ale miłość jest rzadkim darem. Samantha wolała
przystać na coś zgoła innego.
Czekała na ślub z tęsknotą i ledwie maskowaną niecierpliwością. Kiedy stanie się
mężatką, wszystko w jej życiu znajdzie wreszcie swoje miejsce. Będzie mogła żyć długo i
szczęśliwie. Czasem tylko zdawało się jej, że wyczekiwany dzień nigdy nie nadejdzie.
113
ROZDZIAA DWUNASTY
Kościół Zwiętego Jerzego przy Hanover Square był modnym miejscem zawierania
ślubów. A pierwszego dnia czerwca dobrze było brać ślub. Pogoda potraktowała nowożeńców
życzliwie. Nawet lepiej, bo rankiem na niebie nie było ani jednej chmurki, a mimo upału nie
czuło się duchoty. Kościół wypełnili modnie ubrani członkowie elity towarzyskiej Londynu.
Jeśli kiedykolwiek marzył mi się początek małżeńskiego szczęścia, to właśnie taki,
pomyślał markiz Carew, dość nerwowo wyczekujący przed kościołem u boku nadzwyczaj
uroczystego księcia Bridgwater. Wiele przemawiało za intymnym nastrojem cichej ceremonii
w gronie rodziny i najbliższych przyjaciół, markiz jednak pragnął czego innego.
Chciał, żeby cały świat zobaczył ich szczęście. %7łeby cały świat wiedział, jak mu się
udało. W najskrytszych marzeniach nie przypuszczał, że będzie miał piękną i uroczą żonę,
która w dodatku wybierze go dla niego samego. Nie spodziewał się, że jakakolwiek kobieta
go pokocha. A chociaż sam bardzo pragnął obdarzyć kogoś miłością, nie sądził, że uczucie
będzie tak potężne, co więcej - odwzajemnione.
Zlub z najpiękniejszą kobietą w Anglii, którą kochał i która kochała jego, niewątpliwie
stanowił godną okazję, by uświetnić ją obecnością towarzyskiej elity.
Oblubienice zawsze się spózniały. Niektóre twierdziły nawet, że przyjście przed
czasem lub punktualnie o czasie byłoby z ich strony przejawem złych manier. Dowodziłoby
nadgorliwości, czego damie nie wolno okazywać w żadnych okolicznościach.
Samantha zjawiła się o czasie. Markiz uśmiechnąłby się w tej chwili, gdyby tylko
mógł. Ewentualna nadgorliwość Samanthy wróżyłaby ich szczęściu jak najlepiej. Ale nie był
w stanie się uśmiechnąć. Najpierw poczuł takie zdenerwowanie, że ugięły się pod nim nogi. A
potem ujrzał Samanthę.
Zaparło mu dech w piersiach, taka była piękna. Właściwie nie widział jasnoróżowej
muślinowej sukni z wysoką talią prostej i eleganckiej jak wszystkie stroje Samanthy, ani
kwiatów wplecionych w jej blond włosy, ani skromnego bukiecika w dłoni. Nie zauważył
nawet wicehrabiego Nordal, na ramieniu którego wspierała się, idąc powoli przez nawę
kościoła. Widział tylko Samanthę. Swoją oblubienicę.
Wydawała się blada i dość wystraszona. Nie rozglądała się na prawo i lewo po
zgromadzonych gościach, choć wszyscy bez wyjątku patrzyli na nią. Natomiast ona patrzyła
na Hartleya. Zauważył u niej leciutki grymas warg, namiastkę uśmiechu. Chciał
odpowiedzieć uśmiechem, nie był jednak pewien, czy panuje nad mimiką. Miał nadzieję, że
114
Samantha wyczyta ten uśmiech z jego oczu, odnajdzie w nim zródło otuchy i ciepłe
powitanie.
Podeszli do niego i Hartley uświadomił sobie, jakby przedtem tego nie wiedział, że
oto jest dzień jego ślubu i za kilka minut będą z Samanthą małżeństwem. Nieodwołalnie. Na
całe życie. Lady Brill w pierwszej ławce już pociągała nosem.
- Najmilsi w Panu, zgromadziliśmy się... Znajome słowa. Znajoma ceremonia. A
mimo to było w tym coś nowego i absolutnie cudownego. Bo tym razem słowa tej ceremonii [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl