[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się lekko. Szklistymi oczami spojrzała na Corteza i dodała szeptem: - Przepraszam...
Może pan powiedzieć mojemu bratu i mężowi, że ich kocham i czuję się winna?
- Na pewno przekażę im pani słowa - obiecał przyciszonym głosem. -
Chciałbym jeszcze zapytać... Jak dokonaliście włamania?
- Fred przebrał się za strażnika i podrobił legitymację firmy ochroniarskiej.
Dzięki temu bez, przeszkód nocą weszliśmy do środka. Pomogłam mu wynieść
eksponaty. Klaudia posmutniała i zamknęła oczy. - Szukałam mocnych wrażeń.
Uwielbiałam ten dreszczyk emocji. Walks Far był taki zwyczajny. Zero fantazji.
Marzyłam o przygodach, władzy, pieniądzach... - Westchnęła przeciągle i po raz
ostatni otworzyła oczy. - Byłam... tak blisko... życiowego celu. Niech pan powie
mojemu mężowi... Dawno temu powinien mnie rzucić. Nie protestowałam, kiedy po
kradzieży biżuterii wziął winę na siebie i poszedł zamiast mnie do więzienia. Był
notowany, a przecież nie popełnił żadnego przestępstwa. Największą jego winą była
miłość do mnie. Taki z niego kochany... kochany głupek.
Powieki Klaudii opadły. Odetchnęła raz jeszcze i znieruchomiała. Cortez
sprawdził puls. Przypuszczał, że śmierć nastąpiła z upływu krwi oraz na skutek
wewnętrznego krwotoku. Usiłował przywrócić akcję serca, potem z wyciem syreny
nadjechała karetka i lekarze natychmiast podjęli reanimację. Wkrótce ułożyli ranną
na noszach i ruszyli do miejscowego szpitala.
Cortez zamknął dom, żeby zabezpieczyć ślady przed zadeptaniem. Wraz z
Norrisem pojechał za ambulansem. Na miejscu dowiedział się, że w izbie przyjęć
potwierdzono zgon Klaudii.
Cortez od razu poszedł do separatki, w której leżał Walks Far, by mu
opowiedzieć, co się stało, i przekazać słowa Klaudii. Wkrótce zjawił się też Bennett.
- Razem . - Norrisem wysłuchaliśmy jej ostatnich słów dodał Cortez ze smutną
mini|. Przedśmiertne zeznanie złożone w obecności wiarygodnych świadków ma taką
samą wartość jak notarialnie potwierdzone pisemne oświadczenie. Radzę panu
wynająć adwokata i zwrócić się do gubernatora z prośbą o uwolnienie od
bezpodstawnych zarzutów. Norris i ja będziemy zeznawać na pańską korzyść. -
Popatrzył na Bennetta. - Panu doradzam to samo. Warto odzyskać dobre imię, skoro
to możliwe. Bardzo wam obu współczuję. Mój brat przez całe życie też miał kłopoty z
prawem - dodał. - Czasami nie wystarczy szczera miłość i troska rodziny, żeby
uratować ukochanego człowieka od więzienia lub gwałtownej śmierci.
- Niestety ma pan rację - przyznał Bennett i uścisnął Cortezowi rękę. - Dzięki,
że próbował pan ją ratować. Zastrzeliła się, prawda?
Cortez kiwnął głową.
- Z pistoletu Phoebe. Jeden z miejscowych policjantów dał go pannie Keller,
żeby miała czym się bronić.
- Trudno zmienić wyroki losu, a za błędy trzeba w końcu zapłacić - oznajmił
uroczyście Walks Far. - Byłem zakochany w Klaudii, ale ona nie wiedziała, czym jest
prawdziwa miłość.
- Prosiła, abym przekazał wam obu, że was kochała. Przeprosiła za wszystko
odparł Cortez. Pochylił się do przodu. Smutny Walks Far zdziwił się, czując na sobie
jego przeszywające spojrzenie. Uratowała pana od śmierci, kiedy Fred postanowił
pana zastrzelić. Nie musiała. Była już wtedy współwinna morderstwa. Jedna zbrodnia
więcej niewiele zmieniała. Klaudia zabiła Freda, żeby pan ocalał. Walks Far zdobył się
na uśmiech.
- Powinienem być jej wdzięczny.
- Spokojnie wszystko przemyślcie - doradził Cortez obu mężczyznom. - Czas
leczy rany.
Bennett w milczeniu pokiwał głową.
- Muszę zadzwonić do zakładu pogrzebowego, żeby... - Zawahał się i umilkł w
pół zdania.
- Najpierw trzeba przeprowadzić sekcję zwłok - odparł Cortez. - %7ładen sąd nie
uwierzy mi na słowo, jeśli powiem, że podejrzana się zastrzeliła. Oczywiście może pan
zwrócić się do zakładu pogrzebowego, żeby ją przewiezli do kostnicy. Ludzie ze
stanowego zakładu medycyny sądowej będą wiedzieli, co dalej.
- Ciągłe zastanawiam się, czy oszczędziłbym jej takiego losu, gdybym po
pierwszej kradzieży nalegał, żeby poniosła konsekwencje swego postępowania. Wtedy
broniłem honoru rodziny. Sam pan wie, co z tego wynikło.
- Takie dywagacje na nic się nie zdadzą. Trudno powiedzieć, co by było,
gdyby... Należy pogodzić się z taktami i żyć dalej. To jedyne wyjście. Odezwę się do
pana - zapewnił na pożegnanie. - Muszę jechać do Phoebe i sprawdzić, jak się czuje.
- Znalezliście ją? - ożywił się Bennett. - Jest cała i zdrowa?
- U niej wszystko w porządku - zapewnił z uśmiechem. - Mamy przynajmniej
jeden powód do radości w tej okropnej sytuacji.
- Bogu dzięki - mruknął Bennett. - Gdyby Panna Keller umarła, czułbym się
winny do końca życia.
- Ja też cieszę się, że Panna Keller ma się dobrze - dodał Walks Far. -
Powodzenia.
- I nawzajem - rzucił na odchodnym Cortez.
Gdy wszedł do separatki Phoebe, jego ojciec siedział na krześle przy szpitalnym
łóżku. Twarz miał rozpromienioną. Przywitali się w języku Komanczów i uścisnęli
serdecznie.
- Zwietna dziewczyna. Masz moje błogosławieństwo - oznajmił pan Redhawk i
spojrzał z ukosa na Phoebe. - Zastanawiam się, czegoś ty jej o mnie nagadał. Kiedy tu
wszedłem, zrobiła wielkie oczy.
- Pewnie sądziła, że wparujesz do separatki w skórzanych spodniach i
pióropuszu.
- Nieprawda! - oburzyła się Phoebe. Ojciec i syn wybuchnęli śmiechem.
- Mogę być twoim drużbą? - zapytał Redhawk, spoglądając na syna. -
Przyjechałem na krótko. W przyszłym tygodniu mamy sesję egzaminacyjną, a o
zastępstwie nie może być mowy.
- Do tego czasu będziemy świętować nasz miodowy miesiąc - zapewnił Cortez.
Pochylił się i pocałował czule ukochaną.
- Gdzie zamieszkacie? - zapytał Redhawk.
- Ojej! No to mamy problem - wyrwało się Phoebe. Polubiła te okolice i nie
chciała stąd wyjeżdżać.
Cortez wydął usta.
- Mnie to obojętne. Wszędzie dobrze, byle z Phoebe. Ważne jest, żeby w pobliżu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl