[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trzeć na ludzi. Do Kiddie Kingdom, przedszkola, w którym
prowadziła klasę zerową, miała około kwadransa.
Jechała powoli, z opuszczonymi szybami.
Podobnie jak New Hope Charity, przedszkole Kiddie
Kingdom znajdowało się w pewnym starym budynku, peł-
nym uroku. Pokoje zabaw i zajęć miały wysokie sufity;
było w nich dużo powietrza. Za domem znajdował się ogród
okolony drzewami, a w ogrodzie huśtawki, zjeżdżalnie i małe
karuzele.
Andrea zajmowała się pięcio- i sześciolatkami; czasem
prowadziła też zajęcia z jeszcze mniejszymi dziećmi.
Uwielbiała swoje maluchy. Zaraz po skończeniu college'u
miała ambicje nauczania w szkole średniej, ale odkryła, że
spora część podrostków to bezczelni smarkacze. Nie chciało
jej się z nimi użerać i ostatecznie wybrała pracę w przedszko-
la. Pensja była tu umiarkowana, ale gdy się działa z zamiło-
waniem, pieniądze nie są najważniejsze.
Ona i Jerry pragnęli mieć własne dzieci, ale jakoś się to nie
udawało. W końcu oboje postanowili poddać się testom i
wtedy okazało się, że Jerry jest bezpłodny. Jerry jak tylko
mógł, unikał w życiu lekarzy, dlatego niewiele wiedział o
swym zdrowiu. To przy okazji tych właśnie badań wyszło na
jaw, że ma chore serce. Doradzano mu oszczędzanie się, po-
rzucenie forsownych sportów, podje cie spokojniejszej pracy.
37
S
R
Bezskutecznie. Lekarze mówili, że z jego wadą serca można
długo żyć, ale nie w takim tempie, jak dotychczas. Nie posłu-
chał ich.
Andrea była bardziej wściekła niż zrozpaczona, gdy
któregoś dnia po prostu upadł i umarł. Była rozżalona, że
nie pomyślał o niej, że ją zostawił. Ale Jerry to był Jerry,
uparty Irlandczyk, wesoły i pełen temperamentu, no i uparty.
Kiedyś pokochała go właśnie za to, że jest taki.
Pokonała rozżalenie, a z czasem i poczucie osamotnienia.
Nauczyła się żyć bez męża. W ogóle nie potrzebowała teraz
mężczyzn; omijała ich szerokim łukiem. Jak się okazało, aż
do ostatniej soboty, z jej znanymi następstwami...
Nie, nie, nie wracajmy już do tego, pomyślała poiryto-
wana, wkraczając do klasy. Była przed czasem. Dzieci
schodziły się dopiero. Na podjezdzie przed przedszkolem
co chwila dawało się słyszeć samochód. Kolejni rodzice
przywozili swoje pociechy.
- Dzień dobry, Natalie - powitała małą blondyneczkę, która
odpowiedziała jej z nieśmiałym uśmiechem.
I potoczył się dzień jak co dzień. Andrea witała po imieniu
każde nadchodzące dziecko. Potem zaczęły się zajęcia: tro-
chę szkoły, trochę zabawy, nauka literek, piosenki, liczenie
gruszek i jabłuszek na obrazku. Niektóre maluchy umiały już
składać słowa, inne nie; Andrea starała się wszystkim dzie-
ciom poświęcać swój czas.
Było około dziesiątej trzydzieści, gdy drzwi klasy otwo-
rzyły się i wkroczył Keith Owens, w płowym wdzianku i ko-
szuli, wyjątkowo bez krawata. Andrea była tak zaskoczona,
że przez chwilę stała z otwartymi ustami.
On uśmiechnął się szeroko, potem puścił oko do któregoś
38
S
R
z maluchów i spokojnie ruszył ku tylnym rzędom, gdzie
usiadł w pozie ucznia na niziutkim krzesełku. Wyglądał
groteskowo, lecz najwyrazniej się tym nie przejmował.
Coś tam zagadywał do obracających się ku niemu dzieci.
Atmosfera w klasie uległa rozprzężeniu.
Andrea ocknęła się z osłupienia i podeszła do Keitha.
- Co ty tu robisz? - zapytała półgłosem.  Dlaczego nam
przeszkadzasz?
- Wcale nie przeszkadzam - wzruszył ramionami. - Przy-
szedłem się zapisać.
- Zapisać? - Andrea poczuła się zdezorientowana. Bo albo
to marny żart, albo... - Chcesz zapisać swoje dziecko, czy co?
- Licho wie, może on ma jakieś dziecko.
- Nie mam dzieci - uśmiechnął się. - A ty masz?
Tego było już za wiele. On przecież dobrze wie, że jest sa-
motna. A chciałaby mieć dzieci...
- Bądz uprzejmy opuścić klasę - powiedziała chłodno.
- Zostanę. - Odparł i skinął głową. - Potraktuj to może ja-
ko formę wizytacji?
Andrea aż się zagotowała. Postanowiła jednak niczego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl