[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przypadał Marcie... Chyba dlatego, \e nikt, nawet rodzice, nie zdołał zmusić Tory, \eby
to robiła.
Z drugiej strony, nie miałam nic przeciwko. Szczerze lubiłam swoje młodsze cioteczne
rodzeństwo, bo przypominali mi moich własnych braci i siostry, za którymi tęskniłam o
wiele bardziej, ni\ się spodziewałam - za trzynastoletnią kandydatką na modelkę
Courtney, za dziesięcioletnim zagorzałym fanem baseballu Jeremim, za siedmioletnią
Sarabeth z tą jej obsesją na punkcie Bratz, a ju\ zwłaszcza za czteroletnim Henrym,
beniaminkiem całej rodziny.
Posiadanie obowiązków, z których trzeba się było wywiązać zupełnie jak w domu,
nieco zmniejszyło moją tęsknotę i dało mi poczucie, \e jakoś bardziej nale\ę do rodziny
Gardinerów, co, z kolei sprawiło, \e za własną tęskniłam jakby mniej.
Ale i tak, kiedy nadszedł dzień wypłaty tygodniówek, a ciocia Evelyn wręczyła mi
świe\utką pięćdziesięciodolarówkę, zrozumiałam, \e to wcale nie Iowa.
Gapiąc się na banknot, zapytałam:
- Ale za co to?
- To twoja tygodniówka. - Ciocia Evelyn wręczyła Tory identyczny banknot.
Teddy i Alice, których finansowe potrzeby najwyrazniej zostały ocenione jako
mniejsze, dostali, odpowiednio, dwudziestkę i dziesiątkę.
- Ale... Pięćdziesiąt dolarów? Za opró\nianie kuwety! Muszki i przyprowadzanie
dzieci ze szkoły raz w tygodniu? Ja nie mogę tego przyjąć. Ju\ płacicie czesne za moją
szkołę i pozwoliliście mi tu zamieszkać, i w ogóle...
Przypuszczałam, \e Gardinerowie zrobili nawet więcej. Istniała lista oczekujących na
przyjęcie do Chapmana, którą najwyrazniej przeskoczyłam ze względu na  dotację",
jaką wpłacili ciocia i wujek. Nie miałam pojęcia, czy rodzice są tego świadomi, ale ja
od ludzi w szkole wiedziałam, \e niełatwo się tam dostać. Tym bardziej, więc zdawałam
sobie sprawę, ile zawdzięczam Gardinerom. Zwłaszcza, \e sama na siebie
sprowadziłam konieczność przenosin do Chapmana.
Mnie się nie nale\ał ani jeden cent więcej.
Ale oni, jak widać, byli innego zdania.
- Powa\nie, Maggie - powiedziała ciocia Evelyn. - Za zajmowanie się Teddym i
Alice co środa jestem ci winna co najmniej tyle. Ka\da opiekunka do dzieci na
Manhattanie za\yczyłaby sobie o wiele więcej.
- Tak, ale... - Bo przecie\ zajmowałam się przez całe \ycie swoim młodszym
rodzeństwem i to za darmo. - Naprawdę, nie wydaje mi się...
- Bo\e, Maga. - Tory pokręciła głową, patrząc na mnie z niedowierzaniem. -
Zwariowałaś? Bierz i nie gadaj.
- Właśnie - dorzuciła ciocia Evelyn. - Bierz pieniądze, Maggie. Jestem pewna, \e
w weekend będziesz chciała iść do kina, czy dokądkolwiek, ze swoimi nowymi
kolegami ze szkoły. Baw się dobrze. Zasłu\yłaś.
Wolałam nie wspominać, \e nowych kolegów ze szkoły to ja jeszcze nie mam. Och,
parę osób z orkiestry mnie nawet polubiło, kiedy uporali się z tym, \e ju\ pierwszego
dnia nowa osoba po przesłuchaniu dostała drugie krzesło. Jeśli umiesz grać na jakimś
instrumencie, z ludzmi z orkiestry zawsze się dogadasz.
No i była jeszcze Chanelle, obok której siedziałam podczas lunchu. To znaczy, ona w
zasadzie przyjazniła się z Tory - chocia\ nie brała udziału w bredzeniu o  kowenie"
razem z nią, Gretchen i Lindsey - i wyglądało to tak, jakby jadła z nimi tylko dlatego, \e
jej chłopak, Robert, siadał z Shawnem. Tory pozwalała mi się przyłączyć, ale zawsze
dawała do zrozumienia, \e wyrządza mi w ten sposób jakąś ogromną przysługę.
Wiedziałam, \e wolałaby, \ebym siedziała raczej z ludzmi z orkiestry. Ja zresztą te\...
Ale nie udało mi się wymyślić, w jaki sposób to zorganizować bez nara\ania się na
kolejne sarkastyczne uwagi ze strony Tory. Bo chocia\ wiedziałam, \e nie zale\y jej na
moim towarzystwie, wiedziałam te\, \e jeszcze bardziej bym jej podpadła, gdybym się
ostentacyjnie wyniosła. Trudno powiedzieć, \eby tryskała \yczliwością po tamtej
rozmowie o Branwen.
Mimo \e moim zdaniem ta forsa była niezasłu\ona, dla tego swojego nagłego
finansowego dobrobytu znalazłam u\ytek ju\ pierwszego dnia, kiedy zmieniałam
\wirek w kuwecie Muszki.
Gardinerowie lubili u\ywać zbrylającego \wirku dla kota, który jest wygodny do
czyszczenia, bo wystarczy go tylko przesiać małą łopatką z otworami.
Ale albo ten \wirek był pośledniej jakości, albo Tory nie sprzątała go ju\ od dawna, bo
niezale\nie jak starannie go przesiewałam, wcią\ zalatywał... I to dość intensywnie.
Amoniakalny smród kociego moczu unosił się w całym pomieszczeniu gospodarczym,
w którym stała kuweta. Współczułam Marcie, która musiała tu przebywać, kiedy robiła
pranie.
Znalazłam więc nie otwartą paczkę \wirku i zdecydowałam, \e stary wyrzucę i nasypię
Muszce całą kuwetę nowego.
W pierwszej chwili nie mogłam zrozumieć, na co patrzę. Myślałam, \e to jakiś
przypadek. A potem dostrzegłam taśmę klejącą i zrozumiałam, \e o przypadku nie ma
mowy. Opró\niona kocia kuweta wypadła mi z rąk, jakby parzyła.
Bo chocia\ wyrzuciłam cały stary \wirek, kuweta nie była jeszcze pusta. Nie do końca.
Na dnie, przyklejone taśmą i do tej pory ukryte pod kilkoma warstwami starego,
śmierdzącego kociego \wirku, widniało czyjeś zdjęcie. Choć podrapane pazurami i
wyblakłe, dało się poznać, \e przedstawiało Petrę.
W głowie mi się to nie mieściło. Serio. Bo wiedziałam, kto tam to zdjęcie wło\ył.
I wiedziałam, dlaczego.
śe te\ ktoś - ktokolwiek - mo\e być a\ tak wredny!
Mo\e, myślałam sobie, ostro\nie odlepiając zdjęcie od dna kuwety, Tory nie zdawała
sobie sprawy z tego, co robi. Nikt, kto wiedział, co mo\na w ten sposób spowodować,
nawet nie próbowałby takich praktyk... Nawet gdyby chodziło o największego wroga...
No tak. Po co się oszukiwać? Tory wiedziała doskonale.
Dlatego pojęłam, \e nie ma innego wyjścia i trzeba spróbować ją powstrzymać... Za
pomocą ka\dego środka, jaki oka\ się konieczny.
Nawet jeśli to znaczy, \e będę musiała złamać słowo.
I dobra, to tylko obietnica, którą dałam samej sobie. Ale czasami takie obietnice
najtrudniej jest złamać.
Potrzebny adres znalazłam w Internecie... Sklep - prawdziwy - który sprzedawał rzeczy,
jakich szukałam. W Hancockki sklep na pewno zostałby zamknięty na wniosek
oburzonych obywateli.
W Nowym Jorku jednak najwyrazniej nie wywoływał niczyjego niepokoju.
Sklep mieścił się w East Village, był czynny do siódmej. Miałam jeszcze dwie godziny,
\eby się dowiedzieć, jak tam dojechać.
Najbardziej logicznym wyborem było metro, ale jeszcze nigdy nie jechałam
nowojorskim metrem, więc sama myśl o tym napawała mnie lękiem.
Niemniej jednak to, co mo\e się stać, jeśli tego sklepu nie odwiedzę, przera\ało mnie
jeszcze bardziej... Tylko z innych powodów.
No więc, wiedząc, gdzie ciocia Evelyn trzyma takie rzeczy, w kuchni wygrzebałam z
szuflady mapkę linii metra i wyszłam z domu, po drodze uwa\nie tę mapkę studiująca
Udało mi się zrobić ze trzy kroki, zanim ktoś mnie dogonił i wyrwał mi mapę z ręki. Z
walącym sercem uniosłam oczy...
...i serce te\ o mało mi się nie wyrwało z piersi, bo przed sobą zobaczyłam Zacha
Rosena.
- Nie chodz po ulicach Nowego Jorku z oczami wlepionymi w mapę metra -
ostrzegł mnie. - Ludzie będą wiedzieli, \e nie jesteś stąd i będą próbowali to jakoś
wykorzystać.
Po tym, jak przez cały tydzień ka\dą piątą lekcję spędzałam razem z nim na zrywaniu
się z Prezydenckiego Testu Sprawności i poznawałam smakołyki oferowane przez, jak
je nazywał Zach, Parasolkowe Kafejki Central Parku, włącznie z tajemniczo brzmiącym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl