[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czterema wolnymi dniami. Stojąc przed wyborem pomiędzy samolotem, pociągiem a
samochodem, ostatecznie zdecydowałem się na ten ostatni. Wyruszyłem w czwartek rano, by
po upływie pół doby siedzieć na stalowym stołku u boku Edmunda.
Ten bynajmniej nie zgubił wagi od naszego ostatniego spotkania. Leżał jak lord pod
żółtym kocem, przypominał morsa wylegującego się na plaży; miał wiele rurek
przymocowanych do ramion i nóg zaopatrujących jego wielkie cielsko w pożywienie. Jego
twarz była jak spleśniała siwofioletowa śliwka i naprawdę ciężko było wyrokować, czy
przeżyje.
Tak czy owak, widząc mnie, poczuł ulgę.
***
 A twój prawdziwy ojciec?  spytałem.  Co z nim? Udało ci się do niego dotrzeć?
Edmund zaśmiał się głośno, lecz był to śmiech nieco wymuszony.
 Tak, odnalazłem go  powiedział.  Przykutego do łóżka w pewnym mieszkaniu
niedaleko Lycksele. Nie poznał mnie, chyba zapomniał, że ma syna. Alkoholizm i nieleczona
cukrzyca zrobiły swoje, zmarł parę miesięcy pózniej.
Pokiwałem głową. Nie zdziwiło mnie to, że Edmund nie miał ochoty o tym
rozmawiać. Ani ochoty, ani siły. Trzeba było sobie coś jeszcze wyjaśnić, bo potem mogło być
za pózno.
Rozmawialiśmy może pół godziny, na więcej nie pozwalały mu siły. Kiedy
skończyliśmy, wyglądał na bardzo wyciszonego. Tak wyglądają tylko zmarli albo ciężko
chorzy ludzie.
Jedną z ostatnich rzeczy, którą zdążył powiedzieć, było:
 To było mimo wszystko bombowe lato, Erik. Mimo Potworności, to było bombowe
lato. Nigdy go nie zapomnę.
 Ani ja  zapewniłem i poklepałem go między rurkami.  Do końca swoich dni.
 Do końca swoich dni  powtórzył Edmund z wiarą w głosie.
Potem zasnął. Postałem chwilę, przyglądając mu się, i nagle stało się dla mnie jasne,
że już nie leżał w łóżku szpitalnym, tylko unosił się na tafli jeziora Genezaret tamtej ciepłej
nocy po miłosnej scenie, którą ujrzał przez okno.
Miałem nadzieję, że już tam pozostanie.
Zostawiłem go, mając poczucie spełnienia. Wymeldowałem się z hotelu Zta i udałem
się z powrotem na południe. I właśnie wtedy, kiedy przejeżdżałem przez lasy Dalarny i
Vrmlandii, postanowiłem sobie, że spiszę całą tę historię. Spiszę i uporządkuję. Jeśli jest tak,
jak gdzieś wyczytałem, że każdy nosi w sobie jakąś opowieść, to moją jest na pewno
zabójstwo Berry Albertssona.
Zresztą nie tylko moją.
Na początku lata, tydzień przed nocą świętojańską, wyruszyłem w podróż badawczą
do miejsca, w którym spędziłem dzieciństwo.
Ewa długo się zastanawiała, czy jechać ze mną, czy nie. Ostatecznie została w domu,
bo Karla napisała, że zamierza przyjechać ze swoim Francuzem.
Nie postawiłem stopy w tym położonym w dolinie mieście od czasu, kiedy się stamtąd
wyprowadziliśmy na początku lat sześćdziesiątych i kiedy któregoś pięknego i pachnącego
jaśminem letniego wieczoru przejechałem samochodem przez ulicę Kamienną. Było tak,
jakbym się nagle przeniósł w czasie. Wiele się zmieniło, ale jeszcze więcej pozostało bez
zmian. Domy przy Sportowej miały odnowione fasady, lecz kolory pozostały te same. W
oknie naszej kuchni, tym od ulicy, stały, tak jak dawniej, dwie doniczki z pelargoniami.
Zaparkowałem samochód i poszedłem do niewielkiego lasku. W rowie zobaczyłem...
betonową rurę. Leżała nienaruszona przez trzydzieści pięć lat. Musiałem się lekko schylić, by
się do niej dostać, jednak ogólnie obyło się bez większych problemów. Zapaliłem papierosa,
lucky strike a, którego kupiłem w kiosku na dworcu w Hallsbergu. Tak sobie siedziałem i
paliłem, a łzy same cisnęły mi się do oczu.
 Czym jest życie?  stawiałem sobie pytanie.   Czym, do cholery, jest życie? .
Myślałem o Bennym i jego matce, o Dupie-Enoku, o Balthazarze Lindblomie i o
Edmundzie.
O mojej matce i ojcu.
O Henrym.
O tym dniu sprzed tysiąca lat, kiedy to Ewa Kaludis zajechała na boisko szkoły Stava
swym czerwonym puchem. Kim Novak.
O słowach mojego ojca:  To będzie ciężkie lato, synu . O nędznie wyglądających
włosach matki i jej umierającym spojrzeniu w szpitalu. Czym jest życie?
O kafelkach w toalecie. O tych małych bliznach na stopach Edmunda, które były
niezbitym dowodem na to, że kiedyś miał dwanaście palców.
O Ewie Kaludis. Jej ciepłych, zręcznych dłoniach na moich ramionach i jej nagim
ciele.
Jedyne, co mi pozostało.
Jedyne, co udało mi się zatrzymać przy sobie, pomyślałem, to piękne ciało Ewy.
Mogło być gorzej.
***
Wyjeżdżając z miasta, pojechałem na południe ulicą Torfową. Kiosk Karlessona wciąż
tam stał, za to nie było już automatu z gumą do żucia. Natomiast obok była przybudówka 
kiosk z parówkami; wszystko nazywało się  Grill u Gullana . Nie miałem ochoty się
zatrzymywać.
Wzgórze Kleva było nachylone pod tym samym kątem, nawet jeśli teraz z
perspektywy kierowcy kąt ten wydawał się nieco mniejszy.
Wciąż byłem w stanie wskazać miejsce, gdzie Edmund leżał i wymiotował po swoim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl