[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żołnierzy, obdartych i zakrwawionych, szukały iluzorycznego bezpieczeństwa
płonących domów i gruzowisk.
Strzał. Potem kolejny i jeszcze więcej. Pociski, granaty ręczne, pociski
przeciwczołgowe, bomby zapalające. Cała nawałnica mająca na celu zniszczenie i
śmierć.
Wnętrze naszego czołgu, pięćdziesięciodwutonowego Tygrysa, rozbrzmiewało twardym
hałasem metalu ścierającego się z metalem, puszek, menażek, cynowych kubków,
kluczy, narzędzi, pustych pudeł, w których kiedyś były granaty. Porta wcisnął
gaz, Tygrys ruszył do przodu i całe to żelastwo stukało i dzwoniło u naszych
stóp.
Mechanicy, umorusani błotem, krwią i olejem, desperacko poszukiwali wśród ruin
swoich jednostek. Kapitan piechoty wydający rozkazy na środku drogi został
zaczepiony przez jeden z Tygrysów i przewrócony. Następny czołg nie mógł go
ominąć. Wszystko, co pozostało widoczne, to jego nogi i skórzane buty z
lśniącymi ostrogami. Nikt nic nie powiedział. Nikogo to nie obchodziło. Czym
była śmierć jeszcze jednego człowieka na tle masowej rzezi w Augańsku, w nocy
czternastego marca Byliśmy już poza emocjami, nasze uczucia były martwe.
Gdzieś z grzmotem zawalił się sufit i obsypał nas deszcz iskier. Parliśmy
naprzód w linii, nagle Mały krzyknął, byśmy się zatrzymali. Jednym skokiem
wydostał się z czołgu i pobiegł jak oszalały z powrotem ulicą.
- Co mu się stało? - spytał Heide. - Czy on myśli, że to jakaś przejażdżka.?
Odezwało się radio, trzeszcząc złowróżbnie. To był porucznik Ohlsen, pytając z
grubsza o to samo co Heide i dodając zwięzły rozkaz, żebyśmy ruszyli i nie
wstrzymywali kolumny. Porta wzruszył ramionami i wcisnął pedał. Czołg ruszył w
tym samym momencie, w którym wrócił Mały. Wrzucił coś przez luk i zaraz sam
wskoczył. Siedzieliśmy gapiąc się na brudnego urwisa, może cztero- albo
pięcioletniego, który z kolei gapił się niepewnie na nas.
- Co to ma znaczyć? - warknął Stary. Mały posadził sobie dzieciaka na kolanach.
- Siedział w rynsztoku, zupełnie sam. Nie mogłem po prostu zostawić go tak
sobie, żeby zginął. Sekundę pózniej zwaliłaby się na niego tona płonącego drewna
- spiorunował nas wzrokiem. - On jest mój, kapujecie? I od tej chwili możecie
się zrzucać z części swojego prowiantu... Ty i ja - powiedział chłopcu - teraz
jesteśmy razem, w porządku?
- Jasne, już widzę, jak się major ucieszy gdy się o tym dowie - stwierdził Stary
z sarkazmem. - Będzie wniebowzięty.
- A ja mam głęboko w dupie jego zdanie albo kogokolwiek - powiedział Mały. -
Dzieciak jest mój i będziemy razem... Pomyśleć tylko, jestem ojcem! Biedny mały
gówniarz, jest kompletnie przerażony. Odwróć swoją parszywą gębę w drugą stronę
Julius, bo się mały boi. - Odwrócił chłopca i wskazał na siebie.  Hej
towariszcz! Ty Malczik! Ja, Mały Ojczenasz!".
Porta roześmiał się drwiąco.
- Ty kretyńska małpo... Właśnie mu mówisz że jesteś Bogiem Ojcem.
- Dobra, ty mu to wytłumacz - powiedział Mały zapalczywie. - Powiedz mu, że
jestem jego ojcem!
Porta chętnie posłużył się teraz płynnym rosyjskim. Chłopiec przygryzł palec,
najwyrazniej uspokojony dzwiękiem swojego ojczystego języka, ale wciąż niepewny,
co myśleć o całej sytuacji. Miał na sobie podarte ubranie, był niesamowicie
brudny, miał odparzenia na swoich bosych stopach i nieładną ranę na policzku.
Legionista nieco go obmył i opatrzył rozmaite rany, a Heide dał mu jabłko, które
malec niemal połknął razem z ogryzkiem. Nie mieliśmy nic innego, by mu
zaofiarować, ale tak czy inaczej mieliśmy więcej zmartwień, na których
musieliśmy się teraz skupić.
Pociski i bomby zapalające eksplodowały wszędzie dookoła, domy zapadały się jak
domki z kart, przed nami było pełno palących się kawałów stropów i śmieci.
Przepychaliśmy się, by
wydostać się z miasta, wolno i ostrożnie. Grupa żołnierzy ruszyła na nas spod
ruin i dopiero gdy położyliśmy trupem ostatniego z nich, zorientowaliśmy się w
naszej pomyłce - strzelaliśmy do swoich. Musieli schronić się w ruinach
wypalonych domów i widząc nadjeżdżające własne czołgi wybiegli, czując się
uratowani. Niestety, w ogniu walki trudno było rozróżnić kamuflażowe kurtki
noszone przez naszych i kurtki polowe, które nosili Rosjanie.
Czołgi przepchnęły się przez peryferia miasta pełnym gazem. Skręciliśmy w lewo,
w coś co kiedyś musiało być pięknie zaplanowanym, ogrodem. Ozdobne obramowanie
stawu pękło na pół pod ciężarem czołgu. Pola dookoła były masą zieleni. Każdy,
pieszo, czołgiem, ciężarówką, motocyklem ogarnięty był tylko jedną ideą:
zostawić jak najdalej za sobą płonące piekło Augańska. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl