[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ossowiecki, Szuman. Ale jasnowidz... Nowaczek? Cudotwórca Więcek? Uzdrowiciel Bereś?
Mój obdarzony jedynie imieniem jasnowidz miał w swym jasnowidzeniu posiadać pewną
wyrazną i, nie da się ukryć, wąską specjalizację. O tym zaś, iż w ogóle posiada dar jasnowi-
dzenia, miał się dowiedzieć w nader często spotykanej w biografiach spirytystycznych - sce-
nie nagłej iluminacji.
Udo kubańskiej dyskobolki
O tym, iż posiada nadprzyrodzone właściwości, Gustaw przekonał się w połowie lat
osiemdziesiątych, gdy do jego drzwi zastukała mieszkająca piętro niżej Eugenia Czapla, peł-
na uwłaczających pretensji, jakoby znów, w wiadomy sposób, zanieczyścił jej parapet.
Gustaw był akurat zajęty odkurzaniem swojego księgozbioru, a ponieważ czynił to tak jak
zwykle (ujmował w każdą dłoń po kilka tomów, wychodził na balkon i parokrotnie - cztero -
lub pięciokrotnie - uderzał nimi o siebie), w pierwszej chwili nie usłyszał stukania. Gdy w
końcu je usłyszał, na mgnienie oka zastygł w pozie lunatycznego perkusisty, po czym odłożył
kolejną partię tomów na biurko, pobieżnie zlustrował swój wygląd i otworzył drzwi.
Stojąca na progu Eugenia Czapla jęła natychmiast wygłaszać pełen uwłaczających preten-
sji monolog. Na jego tempo, dynamikę i siłę wpłynął zapewne niezbity, choć przypadkowy w
swej istocie fakt, iż Gustaw przez dłuższą chwilę nie otwierał drzwi.
- Niech pani pozwoli dalej, pani Czaplina - powiedział Gustaw machinalnie i z dziwnym
spokojem, choć właściwie wcale nie dziwnym, gdyż jego uwagę zaprzątał nie monolog by-
najmniej, pełen uwłaczających pretensji, wygłaszany przez Eugenię Czaplinę, lecz żywy i
wibrujący płomień unoszący się nad jej czołem.
Widać go było wyraznie: masywny, brudnoczekoladowy jak udo kubańskiej dyskobolki.
Gustaw wpatrywał się weń hipnotycznie, śledził i studiował wieloznaczne sekrety jego
wnętrza. Udawał, że nie wie, że się nie domyśla, że nie zna jego prawdziwego sensu; bronił
się przed wiedzą, która nagłe nań spłynęła a przecież jednak wiedział Wiedział, co znaczy
płomień nad czołem ubranej w szmaragdowe spodnie i białe wdzianko z dzianiny Eugenii
Czapliny.
- Niech pani pozwoli dalej, pani Czaplina - powtórzył.
Czaplina weszła do przedpokoju.
31
Gdy przekraczała próg, płomień zachwiał się i Gustaw odniósł koszmarne wrażenie, iż
czyjaś wielka ręka, niczym trąba powietrzna, wsunęła do jego mieszkania równie wielką ku-
kłę w płomienistej czapie.
- U mnie nic wczoraj nie było, pani Czaplina, u mnie nic wczoraj nie było - Gustaw
wszedł do dużego pokoju i skierował się w stronę okna. - Naprawdę nic nie było.
- Jeżeli nic nie było, to kto, pytam się, napaprószył na parapet? - Czaplina z determinacją,
świadczącą o jej nadzwyczajnej sile fizycznej i przywódczych skłonnościach, oraz z pewno-
ścią gestu, wskazującą iż nie wykonuje tej czynności po raz pierwszy, odsunęła firankę i
otworzyła okno. - Może to krasnoludki womitowały? Może to krasnoludków robota na moim
parapecie? - Wychyliła się, a ogień nad jej głową w nagłym podmuchu pazdziernikowego
wiatru zahuczał niczym piece Magnitogorska.
Gustawowi wydawało się, iż przez listowie śniadych płomieni widzi, jak kurz, który przed
minutą uniósł się z grzbietów jego książek, łączy się teraz z tysiącami swych odmian. Wyda-
wało mu się, iż w powietrzu wisi niewyrazna i ciężka kopia mapy Krakowa. Spojrzał w dół i
ujrzał kaskadę blaszanych parapetów. Tonęły w trawniku otaczającym wieżowiec. Stan naj-
bliższego, należącego do Czapliny, dowodził niezbicie, iż zupełnie niedawno, komuś, kto ja-
kimś cudem znalazł się na pobliskich wysokościach, dane było zaznać bezbarwnego smaku
własnych Wnętrzności.
- Pani Czaplina, przecież już objaśniałem, już wielokrotnie objaśniałem... - Gustaw zaczął
mówić z pewną irytacją, lecz przerwał zaraz i pospieszył do kuchni.
Wrócił po chwili niosąc szklankę wypełnioną wodą. Odszukanie szklanki, odkręcenie kur-
ka, nalewanie wody, summa summarum: wypełnianie tej niedługiej chwili czynnościami
elementarnymi kolejny raz objawiło swoje kojące właściwości. I Gustaw znów był spokojny.
- Pani Czaplina, przecież już wielokrotnie objaśniałem, że jest to niemożliwe. Chyba nie
ma pani zamiaru obalać praw fizyki - uruchamiał w sobie stopniowo protekcjonalne tony. -
Proszę, niech pani spojrzy, pani Czaplina... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl