[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dymny, smrodliwy.
Czarownice wołały:
 Lado, lado, lado, didi!
I widać było ich tańce, ich wykrzywiania, podskoki, z którymi otaczały ognisko i warzący
się w nim kociołek.
Z ciekawością przypatrywał się mistrz nie mieszając z tłumem i zwolna dokoła oblatywał
górę, zamyślony, zadumany wśród tego wesela potępionych, które dziko w jego sercu brzmiało.
Straszna to bowiem była wesołość, przez której łachmany podarte przeglądała rozpacz, w
której czuć było męki i śmierć.
Trafił Twardowski na szkolę.
Siedziały siedem bab na siedmiu kamieniach grobowych, 8 dokoła nich cisnął się tłum
młodzieży. Każda zabierała głos z kolei i tłumaczyła, nauczała, jak duchy sprowadzać, jak deszcz
zatrzymać, jak krowom mleko odebrać, jak chorobę naprowadzić, jak osypywać, jak w zbożu
zawiertki czynić, jak płaksy na dzieci nasyłać itd, itd. Młodzież słuchała z uwagą, z ciekawością, z
radością, i brała nauki do serca, bo nic się tak nie przyjmuje łatwo jak złe.
Dalej, w kole, czarownice pobrawszy się za ręce śpiewały pieśń, której dziwaczne wyrazy
dla nich tylko były zrozumiałe. Warzyły one w kociołku napój miłosny, lubczyk mieszając do niego
włosy dziewczyny, kroplę jej krwi i łzę.  Szumowały go łapką nietoperza rzucając weń różne
zioła i dziwne słowa.
 Niech ten, co się go napije  śpiewały  żyje tylko tą, która mu go dała, niech za nią
jak cień chodzi, niech jej będzie posłuszny jak jej ręka, niech się dla niej da powiesić, ściąć, spalić i
potępić, niech dla niej matkę i ojca zabije.
Pięknie warzy się lubczyk! Szum nad nim i piana, jak nad sercem dziewczyny miłość szumi,
a męty na dnie, jak żal jej będzie tego, co przeszło, gdy jutra nie stanie.  Słodko na brzegu jak w
młodości, gorzko w środku jak pod starość.
Szumi wiater, ognie błyszczą, sowy śpiewają  pójdz! pójdz! ale wiater nie uniesie, ogień
nie spali, sowy nie wywołają wprzód kochanka, aż nie zaspokoi tej, która mu da lubczyku.
Rośnie trawa u strumienia i kwitnie tylko w północ, a kwiat ma różowy, co się raz w rok
otwiera w wielką wigilię  wsypcie kwiatu do kotła lewą ręką od serca. Dziewczyna go nosiła pod
sukienką na piersi i spaliła na popiół, na żar.
Włóżcie serce gołębia  turkawki, któremu strzelec zabił samkę, bo gołąb tęskni i wzdycha
za swoją. Niech i on tak wzdycha i usycha, gdy się napije lubczyku.
Niedaleko znowu stare baby warzyły napój inny, czarowny i siedząc nad kotłem kiwały
głowami, machały rękami, przeciągłym głosem wołały, jedna po drugiej:
 Kładnę kość ze starej kośnicy, niech kto napój wypije, uschnie jak ta kość, zżółknie i
zaniemieje.
 Kładnę wosk ze świecy kościelnej spalonej na pogrzebie, niech mu będzie w życiu
smutno, jak było na smętarzu, kiedy świeca dogorzała.
 Kładnę z strzechy kościelnej garść słomy; kto napój ten wypije, niech mu się w duszy
lęgną złe myśli i smutki, jak wróble i sowy pod tą Strzechą.
 Kładnę serce wisielca wyschłe na szubienicy, niech mu będzie tak, jak było tamtemu,
gdy od księdza krzyż całował, niech zginie, jak on zginął, krukom na wieczerzę jego serce, wronom
na obiad jego piersi, sępom i jastrzębiom cielsko jego na śniadanie.
 Kładnę próchno z trumny, niech jak ona spróchnieje, niech y nim zgnije wesołość i
szczęście, jak w tej trumnie zgnił trup.
 Rośnie kwiat nad mogiłą, kwitnie w zaduszny dzień, czar - no i biało  rzucam kwiat do
napoju i niech mu kwitnie na czole czarna myśl jak ten kwiat, czarny smutek i rozpacz.
 Włóżcie serce sowy, co się kryje w dzień, a w nocy płacze, a ludzie ją zabijają i ptacy ją
pędzają: niech i on tak będzie znienawidzony od wszystkich.
Mięszały napój w kotle trupią kością i sypały weń wszystką złość, którą miały w sercu;
napój wrzał, szumiał i syczał, i kipiał aż nad brzegi. I która kropla jego padła na ziemię, wypaliła
trawy, a zasychała czerwono jak krew.
Za tymi inne było koło jeszcze, ale tu wśród szeptów i chichotania nie mógł mistrz dojść, o
co szło, a nie bardzo ciekawy, pominął nie dowiedziawszy się.
Niżej uczył stary upiór młodego upiora, jak krew ze śpiących wysysać, a stara zmora młodą
zmorę, jak dusić biednych siadając im na piersi.
Potem szło jeszcze wesele: żenił się kozioł ze starą babą; grali im muzycy na piszczałkach
kościanych i bębnili w bębny, ludzką skórą naciągane.
Usłano im łoże małżeńskie na kamieniu grobowym i rozpięto namiot z całunu.
Tam i sam włóczyły się po górze duchy i mary pojedynczo inni z diabłami w parze, inne
jeszcze szukając sobie towarzyszy zaczepiały wykrzywiając się miłośnie lub rzucały się na
przechodzących. Byli tam młodzi i starzy, młode i stare, mnichy i żołnierze, szlachta i chłopstwo,
mieszczki i mieszczanie, lecz najwięcej starych bab i upiorów. Wszystko to suwało się po
zaroślach, wkoło rozłożonych ognisk, gwarzyło i śpiewało, krzyczało i śmiało się przerazliwie,
targowało i kłóciło, przeklinało i wyzywało.
Gdzieniegdzie ślepi dudarze grali czarownicom piosenki i tańce; indziej biesiadowano pod
krzakami dobywając jadła i napojów z dwojaczków i butli z miodem i piwem. Mistrz postrzegając
wszystko nie mieszał się do tłumu, ulatywał nad nim zwolna, ciekawie się wpatrując i
przysłuchiwając, a czoło jego chmurne było i pomarszczone, świadcząc o głębokim uczuciu i
myślach.
Nagle uczuł się trąconym w ramię, a głos znajomy zabrzęczał mu nad uchem.
 Widzem tu tylko jesteś?
Był to szatan, familiaris mistrza,
 Jakieś mnie tu odkrył i znalazł?  zapytał go zdziwiony Twardowski.
 Jak zawsze, szedłem w ślad za tobą.
 Jak zawsze, mówisz?
 Jak zawsze.
 Zledzisz mnie więc jak swego niewolnika?
 Nie jak niewolnika, przepraszam  odpowiedział szatan  ale jak matka dziecko
ulubione.
 Dzięki za piękne porównanie, kto wie jednak, czym bym z dwojga z lichem być wolał.
I umilkli.
 Czemuż się nie wmieszasz do naszej zabawy?  rzekł szatan po chwilce.
 Bawić się nie lubię  odpowiedział Twardowski poważnie  a nauczyć się tu nic nie
mogę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl