[ Pobierz całość w formacie PDF ]

interesowały go już rezydencje w Lockmaster; całą jego uwagę
pochłaniał tajemniczy brodacz w sportowej kurtce. Czy to on zaprosił
Polly na drugie śniadanie do  Paddock ? Czy to on dzwonił do niej
tamtego ranka, kiedy tak zapłonęła na twarzy, ze wstydu czy
wzruszenia? Nie żeby Qwilleran czuł się zazdrosny; po prostu zżerała
go ciekawość.
Polly miała konserwatywny gust, więc niewykluczone, że
przypadł jej do gustu taki męski, brodaty, zle ubrany... ogier.
Po drodze Qwilleran spotkał Bushy'ego wychodzącego z ciemni.
- No i co sądzisz o naszym mieście? - zapytał fotograf.
- Wygląda na to, że niezle wam się powodzi.
- Dziś jest tu większy tłok niż zazwyczaj. To przez gonitwę.
- Będę miał jeszcze chwilę czasu na prysznic? Wpadłem na
moment do sklepu w Cuttlebrink i czuję się, jakby osiadł na mnie kurz
dwóch stuleci.
- Wiem, co masz na myśli. Bez pośpiechu. Goście nie zjawią się
przed szóstą, a poza tym nie obowiązują stroje wieczorowe.
Zaprosiliśmy Kipa i Moirę MacDiarmid z  Lockmaster Logger , a na
prośbę Vicki Fionę Stucker, tę samą, która grała w waszym
przedstawieniu.
Qwilleran znów poczuł mrowienie u nasady wąsów.
- Była fantastyczna! - wykrzyknął z emfazą. - Cieszę się, że będę
mógł osobiście pogratulować występu!
Wchodząc na górę, zastanawiał się, jaką niespodziankę
przygotowały mu koty. Był pewien, że ulubioną niebieską poduszkę
znalazły bez trudu i zapewne odpoczywają teraz po podróży i
popołudniowych psotach.
Prawda wyglądała nieco inaczej. Rzeczywiście, wydawało się,
że okres aklimatyzacji mają już za sobą, ale jako własne legowisko
uznały jego, to jest Qwillerana, kanapę. Wąsacz zawsze podziwiał ich
umiejętność oceny, które krzesło jest najwygodniejsze, która poduszka
najmiększa, które kolana najcieplejsze i gdzie znajduje się centrum
łóżka. Lori Bamba twierdzi, że każda rzecz i osoba emituje własną
aurę albo energię, niektórzy większą, inni mniejszą. Koty wyczuwają
jej charakter i natężenie, i wykorzystują ją dla własnych potrzeb.
Qwilleran wiedział, że Lori zna wytłumaczenie wszystkich zagadek
wszechświata.
Kiedy Qwilleran podszedł do szafki, nadepnął na jakiś mały i
twardy przedmiot. Właściwie nie do końca twardy, a raczej o
konsystencji gumowej piłki. Pełen złych przeczuć nachylił się, aby
obejrzeć podeszwę buta. Znalazł na niej rozdeptaną czerwoną żelkę,
na której widniały ślady kocich kłów. Mógł przypuścić, że kiedy
zostawi żelki na wierzchu, taki będzie tego finał, gdyż Koko uwielbiał
gryzć wszystkie gumowate przedmioty. Następnie, zaglądając do
miseczki, zauważył, że kocura zainteresowały tylko żelki czerwone.
Wszystkie one znalazły się na podłodze, zakamuflowane przez
kolorowy orientalny chodnik.
Qwilleran przypuszczał, że był w tym jakiś zamysł, ale co
chodziło po głowie Koko, tego wąsacz nie wiedział. Syjamczyki z
zadowoleniem przyglądały mu się, jak chodzi po pokoju na czworaka,
zbierając rozrzucone czerwone kuleczki. Najwyrazniej uważały, że
robi z siebie wariata.
- Jeśli ktoś w tym domu jest wariatem, to na pewno nie ja -
mruknął. - Powinienem był zostawić was w domu.
Schował słodycze w szufladzie komody, wziął prysznic, przebrał
się i jął przeglądać zakupioną właśnie książkę o koniach. Zawsze
głodny wiedzy na każdy temat, po raz pierwszy dowiedział się
szczegółów o lokalizacji końskiej słabizny. Odkrył, że nie mają one
obojczyków, a ogier to koń przeznaczony do reprodukcji. Obejrzał
fotografię arabów, morganów, andaluzyjczyków, pintów i - jego
ulubionych - cladesdale'ów. O szóstej przerwał lekturę, otworzył
puszkę z krabami i zostawiwszy na górze pałaszujące koty, zszedł na
dół do mieniącego się kolorami i witraży foyer. Następnie wkroczył
do salonu urządzonego z iście wiktoriańskim patosem, którego
kwintesencją był masywny, marmurowy kominek. Zazwyczaj w tej
właśnie scenerii Bushy fotografował młode pary. Teraz jednak, w
pokoju obok, mieszał drinki dla gości, Vicki zaś kończyła nakrywać
do stołu w jadalni.
- Zastanawiam się - odezwał się Qwilleran - po cholerę ludziom
były takie wielkie domy?
- To proste - odparł Bushy. - Drewno było na wyciągnięcie ręki,
a praca nie kosztowała nic.
- No i mieli dużo dzieci - dodała Vicki. - Zwykle w każdej
rodzinie były jakieś stare panny, które opiekowały się potomstwem
swoich sióstr i braci. A gdy ktoś przybywał w gości, zostawał tam
przynajmniej miesiąc. Bo i miesiąc musiał tu jechać bądz żeglować.
No i nie zapominaj o służbie.
- A jak się mają koty?
- Okupują moje łóżko, więc niewykluczone, że spędzę noc na
podłodze.
- Babunia nie może się doczekać, kiedy cię pozna. To milutka
staruszeczka, ma osiemdziesiąt osiem lat. Kiedy z powodów
zdrowotnych moi rodzice przeprowadzili się do Arizony, babunia
zaprosiła nas do siebie i odtąd żyjemy z nią w pełnej harmonii.
- Jak dajecie sobie radę, gospodarząc w tym pałacu?
- Czasem zmuszeni jesteśmy brać kogoś do pomocy. W
dawnych czasach jego właściciele trzymali guwernantki, kucharzy,
pokojówki, kamerdynera, ogrodnika i woznicę, a do kościoła jezdzili
powozem.
- Ale nie mieli kosiarek, zmywarek i odkurzaczy - wtrącił
Bushy.
- A także mikrofalówek i mikserów - dodała. - Może wezmiesz
teraz koty na dół, Qwill?
- Myślę, że odłożymy ich publiczny debiut na jutrzejszy ranek - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl