[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mu przyznać. Złapał rewolwer upuszczony przez kowboja i właśnie zastanawiał się, co dalej, kiedy
podszedł do niego Earp. Początkowo myślałem, że wezmie broń i sam rozprawi się z tym facetem.
Poczułem coś w rodzaju ulgi. Tymczasem stało się inaczej. Nie wiem dlaczego, ale Earp zaczął
przemawiać do krupiera. Do dzisiaj pamiętam każde jego słowo. Nigdy nie słyszałem czegoś
podobnego. Za jednym zamachem cały kurs posługiwania się rewolwerem. Nie, jak to opisują w
książkach, ale tak, jak to wygląda naprawdę. Każde zdanie miało tam swój sens.
 Nie możesz dać mu szansy. On zacznie strzelać, jak tylko wejdzie. Odwiedz kurek, ale nie naciskaj
spustu, dopóki nie będziesz pewien celu. Mierz nisko, w brzuch. Rewolwer trochę szarpnie, ale jeśli
będziesz trzymał go mocno i zaczekasz, aż facet podejdzie dość blisko, nie możesz chybić. Nie
denerwuj się i nie śpiesz".
Facet pojawił się w drzwiach i Earp szybko się cofnął. Krupier błagał faceta, żeby się zatrzymał, ale
tamten nic, podchodził coraz bliżej i strzelał. Widzieliśmy, jak kule uderzają o ścianę. A krupier
ściskał rewolwer i czekał. Rany boskie, czekał tak długo, że aż dziw, jak tamten mógł go nie trafić. A
kiedy był niemal na wyciągniecie ręki, krupier wycelował i strzelił. Dwa razy. Drugi strzał prosto w
serce. Nie widziałem lepszego numeru. Krupier podszedł do Earpa, dziękował mu, a Earp tylko
siedział i uśmiechał się. Słyszałem potem, że ten krupier opuścił miasto i przystał do kowbojów.
Jechali noga za nogą, stary popijał i opowiadał coraz to nowe historie. Skończył właśnie jedną
butelkę, sięgnął do juków i wyjął następną. Pustą wyrzucił. Było to oczywiście niedbalstwo i
nieostrożność. Dobrze, że do niej nie strzela, pomyślał Prentice. Obawiał się, że stary rzuca butelką,
żeby sobie postrzelać, a to byłoby już za dużo. Wódka, strzelanina; ktoś mógłby to usłyszeć. Calendar
wrócił jednak do swoich opowieści i czar znów zaczął działać. Prentice nie mógł się uwolnić spod
jego wpływu. Czuł, że stary opowiada dziś historię swego życia, wszystkie ważniejsze wydarzenia,
składające się na jego drogę do terazniejszości. Rzut oka w przeszłość, rachunek sumienia, może coś
więcej; jakieś poszukiwanie sensu. Chłopca wciągało to coraz bardziej. Stary opowiadał, jak po tej
zimie w górach, w poszukiwaniu ciepłych krain pojechał na południe; do Teksasu, a stamtąd do
Meksyku. Wciąż na południe, aż po granice tropikalnej dżungli. Dopiero wtedy zawrócił. Na tej
podróży minął mu rok. Szukał złota, pracował po wsiach, pomagał chłopom w polu. Znów zajmował
się bydłem.
143
 Niedaleko stąd jest miasto Parral. Siedziałem tam przez jakiś czas. Wyjeżdżałem, wracałem.
Trzydzieści lat temu to było. Spore miasto, przyjazne. Ciekawe, czy bardzo się zmieniło. Major
mówi, że tam jedziemy. Coś jakby brama na południe. Jeśli Yilla pokaże się w okolicy, ludzie będą
wiedzieli.
Stary zaczynał mieć trudności z wymową, mówił wolniej, urywanymi zdaniami, szybko się męczył.
Pociągnął kolejny łyk z butelki, zatrzymał konia i rozejrzał się.
 Muszę się odlać  powiedział niespodziewanie pewnie. Ześliznął się z siodła. Lewa noga
załamała się pod nim i o mało nie upadł. Wyprostował się, wypiął pierś i patrząc prosto przed
siebie, pomaszerował w kierunku najbliższego kamienia. Celował dobrze, ale po drodze zataczał się
trochę. Uporał się z rozporkiem i po chwili pochłonięty był oblewaniem kamienia. Bazalt ciemniał w
zetknięciu z moczem, stary poruszał biodrami celując w jasne miejsca. Potem strumień urwał się,
jeszcze coś tam kapało, stary naprężył się i słabym siknięciem dosięgnął ostatniego już jasnego
punktu.
 Ot, co  rzekł stary i kiwnął głową. Schował sikawkę i zapiął spodnie. Odwrócił się
uśmiechnięty, zrobił krok do przodu i upadł. Coś trzasnęło. Próbował wstać i ponownie zwalił się na
ziemię.
Prentice zeskoczył z konia i podbiegł do niego.
 Nic się panu nie stało?  Złapał starego pod pachy. Koszula była mokra od potu.
 Zmęczony jestem. Nic mi nie będzie. Prentice pomógł mu wstać.
 Na pewno?
 Co, u diabła! Przecież mówię, nie? Powiedziałem, że nic mi nie będzie.
Prentice spojrzał na kamień, o który trzasnęła pierś starego. Calendar strząsnął z siebie jego dłonie.
 Mówiłem, żebyś się ode mnie odczepił.
 Niczego takiego nie słyszałem.
 No to teraz słyszysz.
 Bardzo dobrze. W takim razie gówno mnie to wszystko obchodzi.
Na takie traktowanie Prentice nie mógł się zgodzić. Nie żeby nie rozumiał pobudek starego.
Przewrócił się, było mu głupio i próbował to sobie jakoś odbić. Jego ojciec zachowywał się
podobnie, chociaż Prentice i jemu na to nie pozwalał.
I jeszcze coś. Wiedział, co oznaczał ten trzask. Nie obawiał się o żebra starego. Wątpliwe, żeby mu
się coś stało. Kiedy przewrócił się,
144
lądując piersią na ziemi, kamień trafił na kieszeń, w której stary trzymał zegarek. Podnosząc go,
Prentice czuł pod palcami ruchome części i słyszał lekki, metaliczny chrzęst. Nic nie powiedział, ale
stary się zorientował. Jego wzrok zmienił się, kiedy chłopiec wymacał zegarek. To dlatego nie
wstawał; nie od wstrząsu, ale ponieważ rozumiał, co zrobił. I to między innymi była przyczyna jego
grubiańskiego zachowania. Myślał, że jak wywoła kłótnię, problem sam się rozwiąże.
Spoglądali po sobie obaj świadomi tego, co się stało, i obaj zli. Nie rozmawiali ze sobą przez całą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl