[ Pobierz całość w formacie PDF ]
był pewien, że zdoła zachować spokój.
- Wierzę, że mówisz prawdę, i to dla mnie ogromna ulga, że Lucas jest bezpieczny.
Ale w kwestii zasadniczej niczego to nie zmienia. - Posłał jej spojrzenie pełne determi-
nacji. - Widzisz, rodzina jest dla mnie najważniejsza. Nazwij to światopoglądem, hierar-
chią wartości albo męskim szowinizmem, jak chcesz. Możesz też podciągnąć to pod ro-
dową dumę. Noszę nazwisko Ferrara, a Ferrarowie opiekują się swoimi dziećmi. Nie ma
takiej siły, która byłaby w stanie sprawić, że odwróciłbym się od własnego syna.
Fia nie okazała najmniejszego wzruszenia jego deklaracją.
- Dotąd radziliśmy sobie całkiem dobrze bez twojej męskiej opieki - powiedziała
chłodno.
- A ja dotąd nie wiedziałem, że na tym świecie żyje moje dziecko! - wybuchnął. -
Nie miałaś prawa... - urwał i potrząsnął głową. - Nigdy nie widziałem się w roli anoni-
mowego dawcy nasienia. A ty tak właśnie mnie potraktowałaś.
- Obwiniasz mnie - spokojnie wytrzymała jego oskarżycielski wzrok - ale czy nie
powinieneś mieć pretensji przede wszystkim do siebie? Wiesz chyba, skąd się biorą
dzieci? Tamtej nocy obydwoje zachowaliśmy się jak nieodpowiedzialni szaleńcy, więc
wypominanie ci tego byłoby z mojej strony czystą hipokryzją. Ale pózniej, kiedy emocje
opadły, nie zadałeś sobie trudu, żeby mnie zapytać, czy nie pojawiły się... nieprzewi-
dziane konsekwencje. - Wzięła się pod boki, zrobiła krok do przodu i natarła na niego z
furią. - Czy straciłeś choć sekundę swojego drogocennego czasu, żeby się zastanowić, jak
ja się czuję po wszystkim, co stało się tamtej nocy? Jak radzę sobie z żałobą po śmierci
brata? Czy próbowałeś się ze mną zobaczyć? Nie! Przypomniałeś sobie o moim istnieniu,
dopiero kiedy okazało się, że moja Budka Ratownika przeszkadza ci w powiększeniu
imperium Ferrarów!
Santo poczuł się tak, jakby poczęstowała go porządnym lewym sierpowym.
Oceniała go niesprawiedliwie. Myliła się. To nieprawda, że o niej nie myślał!
Chciał protestować, ale nie zdążył. Wyrzuty sumienia zaczęły kiełkować w jego umyśle,
L R
T
żywotne i palące jak młode pokrzywy. Powinien był odezwać się do niej. Odwiedzić ją
albo chociaż zadzwonić. Z jej perspektywy wyglądało to tak, że zdybał ją w tamtej starej
szopie, przespał się z nią, a potem o niej zapomniał. Miała prawo uważać, że zachował
się wyjątkowo paskudnie.
- Nie chciałem zaogniać sytuacji - powiedział szybko. - Myślałem, że ty też tego
nie chcesz... %7łe dosyć masz problemów.
- Zatem przyznajesz - wycelowała w niego wskazujący palec - że gdybyś nawiązał
ze mną kontakt, gdybyś, nie daj Boże, pojawił się w mojej restauracji i został zauważony,
pomnożyłoby to tylko problemy. Zaogniłoby sytuację. Zgodzisz się więc chyba, że ja
mogłam mieć podobne obawy? Jak bardzo, twoim zdaniem, sytuacja zaogniłaby się,
gdybym ci powiedziała wtedy, że spodziewam się twojego dziecka?
- Pojawienie się dziecka wszystko zmienia - powiedział z przekonaniem.
- Pojawienie się dziecka niczego nie zmienia. - Pokręciła głową. Nie usiłowała być
przekonująca; nie musiała. Santo zdawał sobie sprawę, że jej słowa poparte są doświad-
czeniem. - Pojawienie się dziecka sprawia tylko, że wszystko staje się trudniejsze. Każdą
decyzję musisz podejmować ze świadomością, że konsekwencje poniesie mała, bez-
bronna, zależna od ciebie istota. Kiedy masz dziecko, nie możesz pozwolić sobie na błąd.
Nie wiedział, co jej na to odpowiedzieć. Długo szukał słów.
Nie znalazł żadnych.
- Proponuję, żebyśmy nie tracili czasu na roztrząsanie tego, co było - wybawiła go
z kłopotu, energicznie przechodząc przez gabinet i siadając w fotelu naprzeciwko niego.
Założyła nogę na nogę i wsunęła ręce w kieszenie dżinsów, a on zapatrzył się na jej
wąziutką talię i biodra, które nie straciły dziewczęcej smukłości. Jak się czuła, kiedy
przez dziewięć miesięcy nosiła dziecko, które spłodził? Jak ciężki musiał być poród dla
kogoś o tak filigranowej budowie?
- Rozumiem, że chcesz mieć kontakt z Lucasem i akceptuję to - podjęła energicz-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]