[ Pobierz całość w formacie PDF ]

właśnie od niej przyjęła żydowskie dziecko razem z metryką. Na to, czy poznaje samą
dziewczynkę, zakonnica nie chciała przysiąc. Natomiast kobieta, której Uszer powierzył
swoje dziecko, nie stawiła się wcale.
Uszer zaklinał sędziego i prosił o jeszcze jedną rozprawę. Sędzia wyjaśnił, że
Uszerowi tak czy owak przysługuje prawo odwołania się od wyroku i może to przez swojego
adwokata uczynić w ciągu najbliższych dni, więc chociaż rozumie motywy Uszera i szczerze
mu współczuje, to jednak nie widzi potrzeby ponownego odroczenia sprawy.
Uszer nie był w stanie przedstawić żadnych dodatkowych, poważnych dowodów.
Nawet kobieta, która rzekomo oddała jego dziecko do klasztoru, zniknęła i nie można jej było
pod poprzednim adresem odnalezć. Adwokat powiedział otwarcie, że w tych okolicznościach
nie widzi szans na wygranie apelacji. Radził wycofać się, uznać wyrok i zaoszczędzić sobie
czasu, pieniędzy, a co najważniejsze - przeżyć.
Uszer nie dał się jednak przekonać. Na rozprawę apelacyjną przyszli Frydowie,
Majnemerowie i Nusen z Frymką, która zgłosiła się jako świadek i zeznała z całą
stanowczością, że dziewczynkę świetnie pamięta i poznaje jako córkę Uszera. Adwokat w
końcowym przemówieniu przedstawił czterdzieści lat życia Uszera. Czterdzieści lat, jak się
wyraził, klęski. Wreszcie nie panując nad głosem zawołał: - Wysoki sądzie, oto człowiek,
który nie chce dowiedzieć się po raz drugi o śmierci swojego dziecka!...
Sprawa o Anię trwała prawie pól roku. Przez ten czas straciły ważność wszystkie
zagraniczne papiery, o które mama się zdążyła wystarać i trzeba było zacząć się starać od
nowa.
Wiosną tego roku powróciła z Rosji rodzona siostra Fryda, z mężem, którego w Rosji
poznała, i dwojgiem małych dzieci. Wróciła jednym z eszatonów wraz z innymi %7łydami,
którym pozwolono powrócić z Azji Zrodkowej, Syberii i Autonomicznej Republiki Komi.
Byli to %7łydzi, którzy w trzydziestym dziewiątym roku uciekli na rosyjską stronę, albo których
Rosjanie po zajęciu wschodniej Polski sami zabrali.
Siostra Fryda i inni polscy %7łydzi znalazłszy się w Rosji tak się przerazili tego, co tam
zobaczyli, że zaczęli żałować, że uciekli przed Niemcami. Widząc to Rosjanie oświadczyli
dobrodusznie, że jeśli tak bardzo pragną wracać do domu, to mogą wracać. Niech tylko
każdy, kto chce, wpisze się na listę.
Naiwni polscy %7łydzi, którzy świetnie umieli sobie radzić w swoich polskich
miasteczkach, nie mieli wcale intuicji w sprawach prawdziwej polityki. I co mogą im zrobić
Niemcy? - myśleli. %7łe nie lubią %7łydów? A czy %7łydzi nie są przyzwyczajeni do tego, że się
ich nie lubi? Niemcy krzyczą, grożą i straszą, bo taka jest ich polityka, ale to przecież jest
kulturalny naród. Powiedzmy, że nawet będą prześladować i szykanować. Ale kiedy to %7łydzi
nie byli prześladowani i szykanowani? Raz więcej, raz mniej, ale zawsze. I zawsze sobie
radzili. Więc i tym razem jakoś sobie poradzą. Rzecz przecież polega na tym, że dręczyciele
przychodzą i odchodzą - a %7łydzi pozostają. A co mogą im zrobić kacapi za to, że chcą wracać
do domu?... Polecieli i się zapisali.
A  kacapi kazali im przyjść do pociągu. Załadowali, zamknęli wagony. Postawili
przy każdym wagonie strażnika i powiezli. Ale nie na zachód tylko na wschód.
- Dokąd nas wieziecie? - pytali %7łydzi. - Przecież Polska nie leży na wschodzie tylko
na zachodzie?...
- Nie martw się, bracie! - odpowiadali dobroduszni rosyjscy strażnicy. - Gdyby trzeba
było na zachód, to by wiezli na zachód, a jak wiozą na wschód, to znaczy, że trzeba na
wschód! Sowiecka władza dobrze zna drogę...
Byli tacy, mówiła siostra Fryda, którzy lepiej znali Sowietów. Ci nie wyrazili chęci
powrotu. Przeciwnie, oświadczyli, że najbardziej z wszystkiego w swoim życiu pragną
obywatelstwa sowieckiego. Pozostawiono ich w Białymstoku, Mińsku Białoruskim i Wilnie,
skąd co  sprytniejsi" przeprawili się potem z powrotem przez lasy koło Aomży i Bug.
Zupełnie niepotrzebnie. W niecałe dwa lata pózniej Niemcy przyszli do Wilna i
Lwowa i pozostałych zagarnęli sami. Tylko zza Dniepru i południowej Ukrainy część %7łydów
zdążyła się ewakuować z fabrykami i kołchozami, w których pracowali.
Mąż Rywki, siostry Fryda, nigdy przedtem nie widział piżamy. Rywka mówiła, że gdy
się poznali, to się przed nią chwalił, że przed wojną to on był bogaty, bo  u niego był sinij
kastium , czyli granatowy garnitur. Opowiadała, że pewien Rosjanin zaciągnął ją raz na
stronę, sprawdził, czy nikt nie podsłuchuje, i zapytał, czy to prawda, że na Zachodzie, czyli w
Polsce, można było po prostu wejść do sklepu i kupić sobie buty? I w dodatku takie, jakie się
chciało? A jak się chciało, to nawet dwie pary...
- To nie to, że była wojna - mówiła Rywka. - Oni w ogóle innego życia nie znają.
My jednak w gruncie rzeczy zazdrościliśmy Rywce i tamtym naiwnym %7łydom,
których wywieziono do tajgi, tundry, białych niedzwiedzi. Rąbali puszczę, ryli ziemię, zjadał
ich głód, tyfus i wszy, ale jednak wracali. Sto tysięcy wróciło. A po  sprytnych , którzy
przepłynęli z powrotem Bug, i po tych, którzy tutaj zostali - nie było nawet śladu.
*
Również do Helenówka przybyły eszalony. Były to całe domy dziecka z Taszkientu i
Samarkandy. W świetlicach, korytarzach, nawet na strychach rozstawiono amerykańskie
łóżka połowę, na trawnikach rozbito namioty. Nie wszystkich wypuszczano z Rosji, ale dzieci
nie zatrzymywano. Ich ojcowie zostali wzięci na wojnę, z której nie wrócili, albo w innych
okolicznościach zginęli. Matki, jeśli nie zginęły, jak to określano,  w czasie ewakuacji , lub
od chorób i głodu, to znajdowały się w obozach pracy. Jeśli wracały, oddzielnymi
eszalonami, zgłaszały się do Helenówka, rozpoznawały swoje dzieci, ale ich nie zabierały.
Gdzie mogło ich dzieciom być lepiej niż w Helenówku? Przeciwnie, same pozostawały w
Domu Dziecka jako pomoc do kuchni, do sprzątania i prania.
Dzieci, zarówno chłopcy, jak i dziewczynki, przyjeżdżały z Rosji z głowami
ogolonymi do skóry, ale i tak natychmiast pojawiły się wszy. W Helenówku było co jeść i
gdzie spać, ale za mało było umywalni i wody. Pojawił się świerzb i rozbito osobne namioty
dla świerzbowatych. Oprócz świerzbu i wszy pojawiły się również kradzieże.
Kradziono konserwy, mleko skondensowane, kiełbasę i czekoladę. Dla nas było to
dziwne, bo w Helenówku nigdy nikt nie był głodny. Może w innych domach dziecka i
sierocińcach brakowało jedzenia, ale nie w naszym, który był utrzymywany przez Unrrę, Joint
i całkiem prywatnych ludzi z Ameryki i Szwajcarii, którym to nie sprawiało wielkiej
trudności, bo nas, żydowskich dzieci, było niewspółmiernie mniej niż bogatych %7łydów w
Szwajcarii i Ameryce.
Chłopcy z Rosji, którzy nie byli głodni w dzień, zjadali kradzione rzeczy w nocy, a
czego nie mogli zjeść, chowali w siennikach. Lekceważyli nas, którzy nie umieliśmy lub
baliśmy się kraść, i pogardzali nami. Pani Rojtholcowa zmobilizowała wszystkie siły do walki
o przywrócenie szacunku dla wspólnej własności - społecznej. Im większe będzie nasze
wspólne dobro, tłumaczyła nam na apelach, tym każdy z nas będzie bogatszy. Więc po co
kraść? Kradnąc wspólną własność sami się okradamy... Wydawało się to logiczne i proste, a [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl