[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niem. Lipce żyły zwykłym, coóiennym życiem: a to chrzciny wyprawiali u Wachni-
ków; zrękowiny odbywały się u Kłębów, choć i bez muzyki, ale zabawiali się, jak na
adwent przystało; to znowu zmarło się komuś, bodaj że temu Bartkowi, którego to
po kopaniach zięciaszek tak pobił, że chyrlał, kwękał, aż się i przeniósł do Abramka
na piwo; to Jagustynka zapozwaÅ‚a znowu óieci do sÄ…dów o wycugix ¹; to insze jeszcze
sprawy szły, drugie, a w każdej niemal chałupie coś nowego, że naród miał o czym
raóić, z czego się śmiać albo i markocić; a zaś po różnych chałupach w długie wie-
czory zimowe zbierały się kobiety z kąóielą na oprzęd  co tam śmiechu było, mój
Jezus, co zabawy, co gadek, co krzykań, że aż po drogach szły te gzy wesołe! A wszędy
co swarów, przyjacielstw, zmawiań, zalecanek, wystawań przed chałupami, krętani-
ny, b3atyk, przemawiań uciesznych  jakoby w tym mrówczym albo pszczelnym
rojowisku  że ino huczało w chałupach.
A każden żył po swojemu, jak mu się wióiało, jak mu sposobniej było, a spo- Samotnik
łecznie z drugimi, jak Pan Bóg przykazał.
Kto biedował, zabiegał, kłopotał się, kto się zabawiał i rad w kieliszki przeówaniał
z przyjacioły, kto się puszył i wynosił nad drugie, kto za óieuchami się uganiał, kto
chyrlaÅ‚ i na księżą oborÄ™ poglÄ…daÅ‚x ², kto na ciepÅ‚ym przypiecku legiwaÅ‚, komu radość
była, komu smutek, komu zaś ni jedno, ni tamto  a wszyscy żyli gwarno, z całej
mocy, duszą całą.
Ino on jeden był jakby poza wsią, poza ludzmi i czuł się jako ten ptak obcy,
strachliwy a głodny  że choć się tłucze koło jarzących okien, choć wzdycha do
peÅ‚nych brogówx ³, choć rad by duszÄ… caÅ‚Ä… do luói  a nie wleci; koÅ‚uje ino, zaglÄ…da,
nasłuchuje, męką się żywi, tęsknicę p3e, a nie wleci.
Chyba, żeby Pan Jezus co przemienił& a na dobre.
Ale bał się jeszcze myśleć o takiej przemianie.
Jakoś na dni parę przed Godami spotkał się rano z kowalem, chciał go wyminąć,
ale tamten zastąpił mu drogę, pierwszy wyciągnął rękę i rzekł miętko, jakby z żalem:
 Czekałem, że przyjóiesz jak do roóonego& poraóiłbym, pomógł, chociaż
i u mnie siÄ™ nie przelewa&
 Mogłeś przyjść i pomóc!
 Jakże& pierwszy to miałem się napraszać, żebyś mnie wygonił jak Józkę&
 Juści, kogo nie boli, temu zawsze powoli.
 Nie boli! Jednaka nas krzywda spotkała, to i bolenie jednakie.
 Nie cygań w żywe oczy, hale, myśli, że z głupim ma sprawę&
 Jak tego Pana Boga kocham, tak czystą prawdę rzekłem.
 Lis jucha; leci, wywąchuje, kręta się, a ogonem ślad zaciera, żeby nawet wiatru
za nim nie złapać i szkody nic pomścić.
 %7łe na weselu byłem, o toś, wióę, krzyw na mnie! Prawda, byłem, nie wy-
pieram się, musiałem ano pójść, sam ksiąó namawiał i niewolił, żeby obrazy boskiej
z tego nie wyszło, że óieci osobno, a ociec osobno.
 Z namowy księóa poszedłeś, powieó to drugiemu, uwierzy, ale nie ja. Drzesz
ty starego za to przyjacielstwo, jak się ino da, z próżnymi rękami nie odchoóisz&
x ¹ ug  dożywotnie utrzymanie, jakie należy siÄ™ roóicom od óieci, na które przepisali majÄ…tek.
x ² a iÄ™ rÄ™ g dać  szykować siÄ™ na Å›mierć.
x ³ r g  oparte na czterech sÅ‚upach sÅ‚omiane zadaszenie, pod którym skÅ‚adowano siano lub nie-
wymłócone zboże.
ł ł i ł o C i Część druga Zima 31
 Ino głupie nie bierą, jak im dają, ale przeciw tobie nie nastaję, nie, niech
cała wieś powie, spytaj się Jagustynki, ona cięgiem przesiaduje u starego, już nawet
mówiłem ojcu o zgoóie z tobą& zrobi się to& ułaói& wyrychtuje na glanc&
 Psów se gódz, nie mnie, słyszysz! Nie prosiłem cię o wojnę, to mie i ze zgo-
dą nie żeń, wióisz go, jaki mi przyjaciel! Zrobiłbyś zgodę, byś ino mógł mi zwlec
z grzbietu choćby ten kożuch ostatni& Mówię ci raz jeszcze, całkiem mnie ponie-
chaj i z drogi mi schodz, bo jak mnie kiedy złość rozbierze, to ci tych wiewiórczych
kudłów nadrę i żeber pomacam, nie obronią cię i strażniki, choć z nimi trzymasz.
Zapamiętaj to sobie!
Odwrócił się i poszedł nie obejrzawszy się nawet na tamtego, któren z rozóia-
wioną gębą na środku drogi ostał.
 Cygan ścierwa, ze starym trzyma i do mnie z przyjacielstwem występuje, a obu
by nas z torbami puścił, by ino mógł.
Nie uspokoił się rychło po tym spotkaniu, bo do tego nie wiedło mu się jakoś
óisiaj od samego rana; ledwie był wziął się do ciesania, wyszczerbił się topór na sęku,
a potem zaś, zaraz z przypołudnia, drzewo przygnietło mu nogę, cud prawóiwy, że
nie pękła, ale musiał but zezuwać i okładać lodem, bo napuchła i sroóe bolała&
A do tego i Mateusz óisiaj był rozżarty jak ten pies, kłócił się ze wszystkimi, wciąż
mu było zle, wciąż mało, krzyczał, poganiał, a z nim to jakby wyraznie zwady szukał,
że ino, ino do czego gorszego nie przyszło.
Tak się już óiwnie składało, bo nawet tej kaszy, którą miał Franek zrobić na
óisiaj, a o którą Hanka mu co dnia głowę suszyła, nie zrobił i zastawiał się brakiem
czasu.
Choroba, Zabobony
W chałupie też było niezwyczajnie, Hanka choóiła strapiona i zapłakana, bo
Pietruś leżał w gorączce jakoby w ogniu, że musiała wołać Jagustynki, aby chłopca
okaóiła i przemierzyła, bo obsunąć się musiał.
Właśnie przyszła podczas kolacji, przysiadła przed kominem, rozglądała się kry-
jomo po izbie i óiwną ochotę miała gadać, ino że mało wiele odpowiadali oboje, to
zaraz wzięła się oglądać chłopca i lekować&
 Pójdę do młyna, przypilnuję, bo inaczej nie zrobią!  powieóiał biorąc za
czapkÄ™.
 Ociec nie mogliby to iść zasypywać?&
 Sam pójdę, to pewniej kasza bęóie!  I poszedł spiesznie, zły był, wzburzony
i tak na wnątrzu rozciepany, jako to drzewo samotne na wichurze, a przy tym drażniło
go wszystko w chałupie, niecierpliwiło, a najbarzej te obmacujące, złoóiejskie oczy
Jagustynki.
Wieczór był cichy, niemrozny, bo jakoś od rana sfolżało mocno, gwiazd było
niewiele, ino góieniegóie, jak przez zasłony, drgała jaka w dalekościach, wiatr po-
ciągał od lasów, a z nim szedł daleki szum, głuchy, jakby przed odmianą, psy gęsto
naszczekiwały po wsi, a co trochę suły się kurzawą śniegi, otrząsane z drzew& dymy
tłukły się po droóe  a powietrze było wilgotnawe, przejmujące.
We młynie, że to przed świętami, sporo było luói; ci, których zboże się mełło,
warowali przy gankach, reszta sieóiała w izdebce młynarczyka, a w pośrodku nich
Mateusz snadz coś ciekawego powiadał, bo co chwila wybuchali śmiechem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl