[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Naprawdę nie sposób mi się oprzeć?
Rozejrzał się dokoła z nadzieją, że wszyscy uczestnicy już dawno opuścili miejsce
festynu. Niestety, niewielkie grupki osób snuły się jeszcze tu i tam. Było zdecydowanie
zbyt dużo ludzi, żeby zrobić to, co nagle przyszło mu do głowy.
- Chodź. - Pociągnął ją za rękę.
Ruszyła za nim bez słowa, co dobrze rokowało na wspólny weekend. Uległa kobie-
ta sprawiała, że wyobraźnia mężczyzny mogła działać bez zahamowań.
Zatrzymał się obok namiotu, gdzie usytuowany był punkt pierwszej pomocy me-
dycznej, i niby od niechcenia rozejrzał się dokoła. Nikt nie zwracał na nich uwagi.
Wszedł do środka i wciągnął za sobą Gillian.
- Nareszcie sami.
Wszystkie urządzenia i sprzęty medyczne zostały usunięte z namiotu pod koniec
imprezy, ale na samym środku pozostawiono łóżko polowe. W ciemności słyszał oddech
Gillian.
- Nie zrobimy tego tutaj - powiedziała stanowczo.
- Czego?
- Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi.
Przyciągnął ją mocno do siebie.
- Nie wytrzymam dłużej. Myślałem, że mi się uda, ale to niemożliwe.
- Przecież wyjeżdżamy razem jutro rano.
- To jak cała wieczność. - Pocałował ją w czoło, ale obie jego ręce znalazły się na
jej piersiach.
Zdawały się stworzone dla jego dłoni. Miała na sobie zwykły, bawełniany podko-
szulek. Pod cienką tkaniną wyraźnie wyczuwał sutki.
- Devlyn - szepnęła tak cicho, że ledwie ją dosłyszał.
Zarzuciła mu ręce na szyję. Spragnionymi ustami szukała jego równie wygłodnia-
łych warg.
Ściągnął z niej podkoszulek i zsunął biustonosz. Drżała w jego ramionach; była tak
krucha, delikatna, słodka.
- Poczekaj. - Wysunął się z jej objęć i wyjrzał z namiotu.
Teren był opustoszały, z wyjątkiem rozrzuconych gdzieniegdzie stoisk, które miały
być rozebrane rano. Na szczęście z parkingu odjechały już wszystkie samochody.
Gillian pozbyła się wszelkich obaw. Szczupłymi, ale silnymi palcami oplotła jego
nadgarstek.
- Pospiesz się.
Uklęknął u jej stóp. Jednym ruchem zsunął dżinsy i majteczki. Gillian pozbyła się
ich kopniakiem i naga wtuliła się w niego całym ciałem.
Bez najmniejszego wysiłku wziął ją na ręce i delikatnie położył na prowizorycz-
nym łóżku. Zrzucił z siebie ubranie. W mgnieniu oka położył się na niej. Rozsunął ręka-
mi jej uda. Był tak zdesperowany, że nie czekał ani chwili dłużej.
Metalowe rurki, na których rozpięte było płótno, trzeszczały raz za razem, kiedy
się w niej poruszał. Stracił poczucie miejsca i czasu, choć przez ułamek sekundy miał
wrażenie, że o czymś zapomniał. Teraz liczyły się tylko niesamowite doznania.
Chciał jej coś powiedzieć, ale żądza zmysłów odebrała mu mowę.
Nogi Gillian obejmowały go w pasie.
- Nie jestem zbyt ciężki?
- Nie. Jesteś cudowny...
W transie, jaki go opętał, nie analizował tych słów. Była kwintesencją kobiecości.
Miał wrażenie, że w tej chwili łączy ich coś więcej niż komunia ciał. Ofiarowała mu
uzdrowienie, o które nawet nie prosił.
Dla odmiany poruszał się w niej powoli, jakby chciał przedłużyć ten akt w nie-
skończoność. Ale oczywiście to było niewykonalne.
Z krzykiem zadrżał w jej ramionach i osunął się, kładąc głowę na jej piersiach.
Przez chwilę poczuł się całkowicie bezbronny i słaby. Były to cechy, których nigdy
przed nikim nie zdradził. Nawet teraz wobec Gillian nie był w stanie tego zrobić.
Poruszyła się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl