[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie miałem już tam nic do roboty, toteż zabrałem najpiękniejszy bukiet kwiatów z grobu
Wolfa, położyłem go na grobie ośmioletniego dziecka i wyszedłem. Z tyłu został anioł o wielkich
skrzydłach, a z przodu szare morze widoczne przez cmentarny łuk. W górę ulicy Heim szedł
ciężko w stronę miasteczka. Tego naprawdę się nie spodziewałem. Wbiłem paznokcie w dłoń,
żeby serce nie biło bardziej, niż powinno. Szedłem za prawdopodobnym Heimem. Dlaczego nie?
Co było wiadomo o miejscu jego pobytu? Nie było pewności, czy żyje, czy umarł. Zakładano, że
mieszka w Chile pod opieką Waltraut, córki, którą miał z austriacką kochanką, lub córki tejże,
swojej wnuczki Natashy Biharce, w Viña del Mar. Jednak ani ta córka, ani dwie inne, które
mieszkały w Niemczech, nie zażądały wypłaty z polisy na życie wynoszącej milion dolarów,
złożonej w pewnym niemieckim banku, co było najlepszym dowodem, iż Heim nadal żyje i
śmieje się z nas wszystkich. Mówiono również, że być może zmarł w Kairze, istniały też
wskazówki, że ukrywa się na jakimś odludziu w pobliżu Alicante.
Prawdopodobnie przede mną, w jeansach, nieprzemakalnej kurtce, bardzo zużytej czapce
marynarskiej, szedł w tej chwili wytrwale, jakby chciał uczepić się w życiu wszystkiego, czego
mógł, „Rzeźnik z Mauthausen”. W tamtym miejscu cuchnącym spalonymi ciałami, gdzie takie
istoty jak Heim były panami życia i śmierci, przestałem wierzyć w Boga lub przestał mi się
podobać. Jeśli Bóg zielonych pól, takich rzek jak Dunaj, gwiazd i osób, które napełniają cię
szczęściem, był także Bogiem Heima, komór gazowych i tych, którzy odczuwają przyjemność,
każąc innym cierpieć, to ten Bóg mnie nie interesował, bez względu na to, jak się nazywa w
tysiącach religii na świecie. Bóg, z którego energii równocześnie powstawało dobro i zło, nie
budził we mnie zaufania, toteż zacząłem bez niego przeżywać to życie, o które nie prosiłem. I
nawet w najgorszych chwilach nie przywoływałem go w myślach, a wszystkim poradziłbym,
żeby przechodzili przed nim możliwie niezauważeni.
Szedł tak szybko, że zdawało się, iż zaraz upadnie na twarz. Kierował się do portu. A ja
musiałem mieć jego twarz o kilka centymetrów od swojej, spojrzeć w nią, móc przyjrzeć się jej
przez kilka chwil bez zwracania uwagi i nie budząc jego podejrzeń. Nie mogłem pozwolić, żeby
odszedł, nim stwierdzę, czy to naprawdę on. Usiadłem więc z trudem na ziemi i krzyknąłem:
– Proszę, może mi pan pomóc?
Heim się odwrócił i przez sekundę zawahał, lecz po chwili wyciągnął do mnie rękę. Ten kat
wyciągał rękę, żeby mi pomóc wstać, to niewiarygodne. Nie robił tego dlatego, że chciał, lecz
dlatego, że tego się po nim spodziewano w środowisku, w jakim teraz żył. Tak samo, jak w tym
innym miejscu, bez znieczulenia i bez potrzeby amputował jeńcom ręce, nogi i przeprowadzał
wszelkiego rodzaju makabryczne eksperymenty. Pomagał mi wstać, mieszkańcowi tego
przyjemnego wakacyjnego osiedla zwanego Mauthausen. Wstałem z trudem, tego nie udawałem,
a on musiał pochylić się ku mnie nieco bardziej. I wtedy go zobaczyłem. Ujrzałem tę bliznę w
kąciku ust, jasne oczy i jego spojrzenie skierowane do wewnątrz, w stronę świata utworzonego
na jego obraz i podobieństwo. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl