[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znalazła się znowu na piedestale i wszyscy zabiegali o jej względy. Wszyscy oprócz tej jednej
osoby. Katherine udawała sama przed sobą, że nie zauważa nieobecności Jean-Claude a.
Wymazała ze swoich myśli mężczyznę, który przez dwa miesiące dzielił z nią jej troski i
radości. Z myśli, ale nie z serca.
Tymczasem Brenda prowadziła intensywne poszukiwania Quentina, który praktycznie
się zdematerializował. Katherine udawało się usłyszeć jego głos tylko na automatycznej
sekretarce - czasami aż pięć razy w ciągu dnia. Quentin wydawał się jedynym przyjacielem
Jean-Claudea w całym Los Angeles, jedyną osobą, która mogła znać miejsce jego pobytu.
Katherine budziła się codziennie przed świtem, szeroko otwartymi oczyma patrzyła w
ciemność i zastanawiała się, co zrobić, żeby zapomnieć o Jean-Claudzie. Miotała się między
wściekłością a rozpaczą. Zalewała się łzami lub wpadała w furię - krzyczała do ochrypnięcia i
waliła w lustrzane ściany pięściami, póki nie zaczęły jej krwawić knykcie. Czwartego dnia po
odejściu Jean-Claudea obudziła się z mocnym postanowieniem.
- Skreślam tego drania i wszystkich facetów na świecie. Najpierw zawrócą ci w
głowie, a potem odbiorą radość życia - mruczała pod nosem, jadąc w kierunku studia
nędznymi uliczkami Santa Monica. Tego dnia dała Samowi wolne. Z magnetofonu zawodził
Sinatra, słońce świeciło wysoko na niebie i świat znowu nabierał różowych barw.
- Jesteś świnią Jean-Claude! Jeśli pan myśli, że ze mną można tak postępować, to się
pan bardzo myli, monsieur Valmer. Cham! - Zahamowała gwałtownie.
Mało brakowało, a przejechałaby statystę czekającego pod bramą studia. Pomyślała,
że musi się trochę opanować. Uśmiechnęła się do strażnika, który wpuszczał ją do środka.
- Dzień dobry, pani Kitty. Bombowo dziś pani wygląda. Czeka panią długi dzień, co?
- Jakbyś zgadł, Sandy. Dzięki za komplement. - Siwy eks-policjant zasalutował.
Katherine Bennet to prawdziwa dama, zawsze mile się do wszystkich odnosiła. Nie
zadzierała nosa jak ta podrabiana Anglica, Eleonora Norman.
Katherine zaparkowała przed bladoróżowym budynkiem, w którym mieściły się
garderoby, fryzjer i salon kosmetyczny. Wrzało tu jak w ulu. W studiu równocześnie kręcono
pięć seriali. Każdy zatrudniał siedmiu lub ośmiu aktorów na etacie plus, co tydzień gościnnie
inną gwiazdę lub gwiazdora. Katherine odniosła wraże nie, że tego dnia przyszli wszyscy
naraz; powietrze przesycał dym papierosowy zmieszany z zapachem kawy i pączków oraz z
podnieconymi głosami plotkujących aktorów.
- Cześć, Mona. Mogę wejść? - spytała, zaglądając do gabinetu fryzjerskiego.
- Za jakieś dwadzieścia minut, kochana. - Udręczona fryzjerka usiłowała taśmą
perukarską przykleić grubą kasztanową strzechę na łysinę Alberta Amory ego. - Idz, napij się
kawy, kochana, zaraz się tobą zajmę.
Na korytarzu Katherine skinieniem głowy pozdrowiła Eleonorę, zanim tamta zdołała
się schować do pokoju Alberta.
- Dzień dobły, dłogi Albełcie - rzekła Eleonora i poklepała się po morelowym
policzku, sprawdzając swój wygląd w lustrze.
- Dzień dobry, moja droga - odparł, zezując na jej pupę w obcisłych białych szortach.
Ludzie mówili, że Eleonora wypadła świetnie w  Emmie Hamilton , a w takim razie
można było mieć nadzieję, że Katherine Bennet, ta drugorzędna aktorka z Broadwayu,
znajdzie się wkrótce w telewizyjnym koszu na śmieci.
Tymczasem Katherine leżała na fotelu kosmetycznym pokrytym czerwoną skórą, a
Blackie pracował nad jej twarzą. Udała, że nie widzi, jak marszczy czoło. Wklepał pod jej
spuchnięte oczy galaretkę, kremem nawilżającym posmarował suche policzki, a kredką
maskującą zamalował pęknięte naczyńka krwionośne. Nie dochodziły do jej świadomości
szepty i miny charakteryzatorów, nie zwracała na nie uwagi, zastanawiając się nad swoim
nowym stosunkiem do Jean-Claudea. Nie będzie już o nim myślała. W końcu to tylko
mężczyzna. Zwiat się na nim nie kończy.
 Nie - odpowiedział jej głos wewnętrzny. - Jean-Claude jest niepowtarzalny i dlatego
go kochasz . Nagle przypomniała sobie, jak patrzył w jej oczy, kiedy się pieścili, i mało się
nie rozpłakała.
- Dzień dobły wszystkim! - Marzenia Katherine zostały bardzo brutalnie przerwane
przez stukanie wysokich obcasów i zapach zupełnie nieodpowiedni na rano. Do pokoju
wkroczyła Eleonora, posłała wszystkim pro mienny uśmiech i z teatralnym westchnieniem
zasiadła w fotelu kosmetycznym. - O Boże, jak ja dziś okłopnie wyglądam.
 Możesz to powtórzyć - pomyślała Katherine, zerkając na Eleonorę.
- Do dzieła, Nino - rozkazała Eleonora. - Złób ze mnie, kochana, bóstwo.
Charakteryzatorka zmarszczyła brwi, zarzuciła bawełniane prześcieradło na
naszywaną cekinami różową koszulkę Eleonory i zabrała się do pracy.
- Co za noc! - wykrzyknęła Eleonora, gdy charakteryzatorka nałożyła jej na oczy
mokre płatki. - Przyjęcie u Johnsonów udało się wpłost nadzwyczajnie. Dlaczego nie
przyszłaś, dłoga Kathełyne? Co z twoim boskim nowym mężczyzną?
- Byłam okropnie zmęczona - odparła Katherine zgodnie z prawdą. - Poza tym
uważam, że te wszystkie przyjęcia są zawsze takie same.
- Poniekąd masz łację, kochana, ale szkoda, że nie widziałaś tych koszmałnych
sukien! Absolutnie ostatni krzyk mody! - Roześmiała się swoim dzwięcznym śmiechem
wyuczonym w szkole aktorskiej i nie bacząc na rozwieszone dookoła napisy:  Nie palić ,
zapaliła papierosa. - No, więc co się dzieje, moja dłoga? - spytała.
- Niby z czym? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl