[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się jej i zazdrościłem, tak jak każdy umierający zazdrości komuś, kto żyje i będzie żył.
Uklęknęła tuż przy mojej głowie. Jej oczy były tak samo puste jak oczy ogłuszonego
ptaka.
-Kordelio - szepnąłem - dokonaj wyboru. Dokonaj takiego wyboru, byś po wielu
latach mogła powiedzieć:  Tak, jestem dumna z tego, co uczyniłam". Nie o to chodzi,
byś ocaliła mnie i żałowała decyzji przez resztę życia.
-O nic nie prosisz? Poproś mnie, Lanne, a oddam cię tej kobiecie, kimkolwiek
ona jest...
Opuściłem powieki.
-Tylko o tym myślisz? O zwycięstwie w rywalizacji? Odejdz - rozkazałem - nic
nie rozumiesz...
Usłyszałem mlaśnięcie błocka, najwyrazniej Kordelia wstała.
-Słyszałam o pewnej legendzie - obwieściła zimnym tonem - o legendzie
mówiącej, że kiedy Zmierć przychodzi po wielkiego bohatera, bohater ma prawo, by w
jego imieniu wystąpił orędownik. I jeżeli ten zwycięży, Zmierć musi ustąpić...
-To prawda - moja Pani była rozbawiona  tyle że orędownikiem może być
jedynie ten, czyje serce należy do umierającego. Tak więc nie zawracajmy sobie głowy
głupimi...
-To ja - oznajmiła Kordelia głosem, który mógłby kruszyć skały - to moje serce
należy do niego.
-To... - moja Pani spojrzała na Kordelię, a potem uśmiech zgasł na jej twarzy - to
naprawdę ty - dodała, jakby nie wierząc słowom, które wypowiada. - Jak to możliwe,
skoro nienawidzisz go aż tak bardzo?
-Mogłaś zwieść wszystkich, królowo trupów, ale mnie nie zwiedziesz. - Głos
Kordelii brzmiał niczym katowski miecz mknący ku szyi skazańca.
Wiem, wiem, jak patetycznie brzmią teraz te słowa, lecz wierzcie mi, że kiedy je
słyszałem, to czułem i widziałem ostrze.
-Byłaś tak długo martwa, że nic już nie pamiętasz, prawda? %7łe płomień w
ludzkiej duszy może palić, ale może również ogrzewać... - Wyszarpnęła krótki miecz z
pochwy. - On jest mój, suko! Tylko mój i wara ci od niego! Kiedy będę chciała jego
śmierci, sama go sobie zabiję!
-Ha, jakaż jesteś rezolutna, siostrzyczko.  Zmierć roześmiała się perlistym,
radosnym śmiechem. - Zatem chcesz walki?
-Nie! - zaprotestowałem gwałtownie.
Obie na mnie popatrzyły. Musiałem wykrzesać z siebie resztkę sił. Pomimo
dojmującego bólu umierania, pomimo rozpaczy, która nakazywałaby myśleć  a po mnie
choćby i potop".
-Dzisiaj na tym polu straciło życie dwadzieścia tysięcy ludzi. Wszyscy zginęli z
mojego powodu. Nikt więcej już przeze mnie nie umrze!
-Przecież to nie twoja wi...! - krzyknęły obie jednym głosem, zatrzymując się w
pół słowa.
-Jeżeli ją zabijesz, znienawidzę cię.  Spojrzałem w oczy Zmierci. - Jeśli ona
zabije ciebie, znienawidzę ją...
-Cóż więc... - znowu odezwały się chórem i znowu urwały, zdumione i wściekłe.
-Dajcie mi umrzeć - poprosiłem - odejść w pustkę. Nie chcę towarzyszyć żadnej z
was, jeśli miałoby to krzywdzić drugą. Spełniłem swoje zadanie. Po prostu dajcie mi
umrzeć...
Stały nade mną. Dwie harde, nieugięte kobiety. Obie piękne i obie złe. Obie
emanujące ciepłem. Wreszcie Kordelia pochyliła się do ucha Zmierci i coś w nie
zaszeptała. Zmierć wysłuchała tych słów, po czym cofnęła się o krok i wyciągnęła dłoń.
To nie był znak przyjazni. Dłoń była pochylona w zupełnie jednoznacznym geście.
Kordelia uklęknęła i przyłożyła usta do palców swej rywalki.
-Niżej - rozkazała Zmierć.
Kordelia pochyliła się najpierw do jej kolan, potem do stóp. Stalowe włosy
zanurzyły się w błotnistej kałuży. Moja Pani jaśniała niczym gwiazda, kiedy kładła
stopę na karku Kordelii.
-Proszę, nie... - powiedziałem.
-To nie jest twoja sprawa, Lanne - odparła. Oparła się na szyi Kordelii całym
ciężarem, tak że twarz mojej kochanki zniknęła w błotnistej mazi.
-I cóż nam zostało z hardej księżniczki? - zapytała szyderczym tonem.
Uniosła nogę.
-Teraz możesz ucałować moje stopy - rzekła.
Chciałem krzyknąć, lecz kiedy machnęła ręką, poczułem, że moje ciało objął
paraliż.
Mogłem tylko patrzeć, jak Kordelia całuje stopy Zmierci.
-Cóóóż, błagasz całkiem ładnie - Zmierć roześmiała się radośnie - ale to był
dopiero wstęp. Jeśli chcesz, by żył, oddaj za niego swoje życie.
-Jak? - Kordelia uniosła głowę. Miała całą twarz oblepioną błotem i w innych
okolicznościach nie rozpoznałbym jej.
-Co jak? - nie zrozumiała Zmierć.
-Jak mam to zrobić? Nóż, lina, trucizna?
Moja Pani najpierw długo milczała, potem spojrzała na mnie.
-Ona by to zrobiła - przyznała w końcu, a w jej głosie usłyszałem niechętny
podziw. - Czuję to w jej sercu, mózgu i żyłach. Oddałaby życie za ciebie, mój kochany
Lanne.
Wyciągnęła rękę i chwyciła Kordelię za ramię. Poderwała ją.
-Zwyciężyłaś, orędowniczko - ogłosiła ze smutnym uśmiechem. - Bardzo łatwo
jest mówić o miłości, dużo trudniej znieść upokorzenie na oczach ukochanej osoby.
Aatwo zapewniać:  jesteś moim życiem", lecz trudniej oddać życie za drugiego
człowieka. Może uda wam się znalezć iskrę szczęścia...
-On umiera! - wrzasnęła Kordelia. - O jakim szczęściu mówisz, podła suko?!
-Lanne, kochany Lanne, jaką byłabym przyjaciółką, gdybym nie chciała ci
pomóc?
Podeszła i błyskawicznym ruchem przejechała dłońmi od mych stóp aż po czoło.
Rany zablizniły się w jednym momencie. Nawet ta koszmarna wyrwa w brzuchu, przez
którą przelewały się jelita. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl