[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wać diament, który nosi pani w sobie. - Spoważniał. - Nie chcę pani
oszukiwać, że będzie łatwo. Będzie pani nieraz złorzeczyć mnie i in-
nym nauczycielom i posyłać nas tam, gdzie pieprz rośnie. Musi pani
chcieć cierpieć. Nikt nie zostanie dobrym malarzem bez krytyki. Jed-
nak kiedy pani poczuje, że krytyka panią zabija, wówczas musi pani
usłyszeć również coś innego, coś będzie współbrzmieć z pani we-
wnętrznym głosem, tym, który przez cały czas uparcie i niewzruszenie
powtarza, że pani potrafi. Tak to jest, panno Selmer. Czy jest pani go-
towa?
Skinęła głową. Była gotowa.
R
L
Ktoś zapukał do drzwi. Emily podskoczyła ze strachu. Zcisnęło ją w
gardle, miała wrażenie, że serce wyskoczy z piersi. Gerhard dowiedział
się o jej kryjówce! Przypuszczalnie był zły, że zdecydowała się tu za-
mieszkać. Wciągnęła głęboko powietrze i wstała, nie mając pewności,
czy nogi jÄ… udzwignÄ….
Jakiś obcy mężczyzna ledwie skinął głową na powitanie i przyglą-
dał się jej z nieskrywaną ciekawością. Emily ogarnęło rozczarowanie.
Gerhard nie przyszedł, nie powinna łudzić się nadzieją. Przyjechała tu,
żeby uniknąć spotkania z nim, żeby zakończyć ten związek.
- Kim pan jest? Nie sÄ…dzÄ™, bym...
- Jestem... byłem właścicielem tego domu. Panna Selmer kupiła go
ode mnie. Nazywam siÄ™ Sivert Pedersenn.
Mimo wczesnej pory czuć było od niego wódkę. Emily spróbowała
się uśmiechnąć i czekała, aż wyłoży swoją sprawę.
- Asystent latarnika powiedział mi, że dom wynajmuje teraz panna
Egeberg.
Skinęła głową.
- Zgadza siÄ™.
- Pamiętam pani ojca. Moje kondolencje.
- Dziękuję - rzekła niepewnie.
- Prowadzi pani stary hotel.
To nie było pytanie, lecz mimo to Emily przytaknęła.
Obejrzał się za siebie. Zobaczyła, że przyszedł z dużym workiem
pełnym drewna.
- Pomyślałem, że panna Egeberg będzie potrzebowała drewna. O ile
pamiętam, nie zostało zbyt wiele w komórce, a panna Sełmer wyjecha-
ła i nie zdążyła uzupełnić zapasów.
- To miło z pana strony. Zaraz poszukam pieniędzy.
- Nie! - Jego głos zabrzmiał nagle surowo. - Nie chcę pieniędzy.
Posiadam spory kawał lasu i mam dosyć drewna.
Uśmiechnęła się, lecz poczułaby się lepiej, gdyby mogła za siebie
zapłacić. Coś w tym mężczyznie budziło jej niepokój, coś, czego nie
potrafiła określić.
R
L
- Nie zaglądałem tu od jej śmierci.
- Chyba nie rozumiem...
- Dorothea. Była moją siostrą.
Serce w niej zamarło. Gospodarz uczynił krok w jej stronę.i wszedł
na schody.
- Słyszałem, że dom jest jak nowy. Mogę zobaczyć?
Zamierzała powiedzieć  nie", ale się na to nie zdobyła. Nie chciała
się wydać podejrzliwa, ale znajdowali się daleko od łudzi, a nie znała
tego mężczyzny.
- WniosÄ™ trochÄ™ drewna.
Odsunęła się na bok i zobaczyła, jak bierze drewno i wnosi je na
górę po schodach. Wszedł do środka pewnym krokiem, jak ktoś, kto
dobrze zna dom, skierował się prosto do kuchni i wrzucił szczapy
drewna do kosza. Po chwili zniknął, żeby przynieść więcej. Tym razem
ruszył do salonu. Zatrzymał się na środku i rozejrzał dokoła blady i
poważny.
Emily zastanawiała się, co powiedzieć, cokolwiek, żeby przerwać
niezręczną atmosferę.
- Tak, tutaj umarła - rzekł cicho. - Ale lata płyną i musimy zapo-
mnieć, prawda, panno Egeberg?
Mruknęła coś, walcząc z potrzebą, by stąd wybiec i znalezć się
wśród ludzi.
- Pochowano ją na wyspie, dlatego zostałem. Czekała. Dlaczego jej
się zwierza, całkiem obcej osobie? Czego od niej chce?
- Była burza. Wszyscy mówili, że trzeba ciało pogrzebać w chrze-
ścijańskiej ziemi, ale ja powiedziałem, że ziemia na cmentarzu dla
zmarłych na zarazę, też jest poświęcona. I tak zostało. Dorothea spo-
częła tu na wyspie. Jestem przekonany, że właśnie tego chciała. Gdy
tylko znalazła się w grobie, burza ucichła. Jak za dotknięciem czaro-
dziejskiej różdżki.
Zrobił kilka kroków w stronę Emily.
- Co sprawia, że dyrektorka hotelu mieszka tu, a nie w swoim ho-
telu? Zastanawiam się, choć to nie moja sprawa.
R
L
Czuła się przyparta do muru. Mężczyzna wyciągnął rękę, jak gdyby
chciał jej dotknąć.
- Czekam na narzeczonego! - niemal krzyknęła.
- A kto jest tym narzeczonym?
- Gerhard Lindemann.
Wydawało się, jak gdyby na moment stracił równowagę. Cofnął się
odrobinę i wzruszył ramionami.
- Panienka jest dorosła - rzekł. - Mieszka tu sama i zaręczyła się z
najstarszym synem Lindemannów. - Podszedł do drzwi, położył rękę
na klamce i odwrócił się. Jego twarz była szaroblada. - Jutro przyniosę
więcej drewna i ułożę je w komórce. Powodzenia.
Emily odetchnęła z ulgą, kiedy zniknął. Nie wyglądał całkiem jak
inni i przez chwilę bała się nawet, że się na nią rzuci. Kiedy wymieniła
nazwisko Gerharda, zareagował błyskawicznie. Nazwisko narzeczone-
go ją chroniło. Dobrze o tym wiedziała i dlatego powiedziała, że na
niego czeka. Teraz tego pożałowała. Przyjechała tu, żeby uniknąć spo-
tkania z Gerhardem, lecz posłużyła się nim dla własnej ochrony.
To śmieszne. Sama jest śmieszna. Powinna z tym mężczyzną roz-
mawiać rzeczowo i stanowczo, wtedy zachowałby większy dystans.
Wpadła w panikę. Teraz i o tym rozniesie się plotka - że jest zaręczona
z Gerhardem Lindemannem, pasierbem swego ojca.
Powiedział: powodzenia. Powodzenia w czym? W prowadzeniu
hotelu? W tym samotnym wypoczynku? Z Gerhardem?
Nie znała odpowiedzi, lecz nagle uświadomiła sobie, że drży, mimo
że słońce świeciło na bezchmurnym niebie. Gerhard pewnie już wrócił
do Kragerø. ZmówiÅ‚a w duchu krótkÄ… modlitwÄ™, żeby Klarze udaÅ‚o siÄ™
dochować tajemnicy. Czuła, że potrzebuje czasu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl