[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tylko różniło się od tego, co sobie przypominałam. Byłam człowiekiem i nie byłam. Człowiekiem i demonem;
składałam się też z innych części złączonych razem w sposób, jakiego nie rozumiałam. Byłam człowiekiem. I
trochę nie.
- W dzieciństwie rozpoznano u mnie synestezję - oznajmił Grant. - Wiesz, co to jest, prawda?
Neurologiczna przypadłość polegająca na tym, że różne zmysły, na przykład słuchu i wzroku, mieszają się ze
sobą. Dla niektórych ludzi litery lub liczby mają zapachy, a nawet własne osobowości. A ja, kiedy słyszę
dzwięki, widzę kolory.
Słyszałam o takim zjawisku. Lubiłam muzykę. Przed laty czytałam o tym, że Duke Ellington i Jan Sibelius
widzieli kolory w nutach i melodiach.
- A więc kiedy gniotę tę folię...
- Widzę jaskrawopomarańczowe błyski. Odgłos deszczu wygląda jak ciemnoszare perły. Kiedy słyszę
pracujący silnik, widzę głęboką żwirową szarość przypominającą zęby, a gdy słucham Bohemian Rhapsody,
otacza mnie tęcza fioletów i czerwieni, które tryskają w górę, a potem mieszają się ze sobą jak gorący wosk.
- A kiedy ja coś mówię?
- Widzę światło - odparł i ze zdziwieniem zobaczyłam, że jego oczy stały się trochę zbyt jasne,
zaczerwienione na brzegach i rozpalone. - Widzę światło, Maxine.
Z trudem złapałam oddech..
- Ico?
- Właściwie nie tyle widzę dzwięk, co energię. Aurę. Wokół ludzi. - Odwrócił wzrok i spojrzał na na wpół
zjedzone lody, które trzymał w ręce. - Mogę zmieniać tę aurę. Potrafię nią manipulować.
Poczułam, jak hamburgery ciążą mi w żołądku.
- Co to znaczy?
Grant odsunął plastikową torebkę od czoła i wrzucił do niej resztkę swoich lodów.
- Mogę przemieniać ludzi. Zmieniać ich aż po samą duszę. Nie tylko ludzi.
- Demony też?
- Wszystko, co żyje.
- A mnie?
- Ty jesteś odporna, Bóg wie czemu, i chyba tylko ty jedna. A nawet gdybyś nie była... - Grant przerwał, a
cisza stała się długa i głęboka; byłam wdzięczna chłopcom na mojej skórze, że ich serca biją w jednym rytmie z
moim. - Nie skrzywdziłbym cię, Maxine - wyszeptał - ale istnieją granice, które mógłbym przekroczyć. I myślę,
że czasami to robię.
Pozbierałam leżące wokół mnie śmieci. Grant wręczył mi foliową torebkę. Wysiadłam i wyrzuciłam
wszystko do kosza. Wzięłam długi i głęboki oddech, choć powietrze cuchnęło spalinami. Usłyszałam w oddali
syreny. Zee pociągnął raz...
...i zbroja przekręciła się na mojej skórze. Było to całkiem namacalne szarpnięcie, jakby próbowała oderwać
się ode mnie. Przycisnęłam rękę do brzucha, oddychając przez zaciśnięte zęby.
I to znowu się stało. Zciągnęłam rękawiczki. Powierzchnia zbroi poruszała się, lśniąc, a wyryte sploty i róże
sączyły się przez organiczny metal jak płatki i nitki rzucone na wodę. Przestałam oddychać. Zaczęłam dopiero
wtedy, gdy nagle zbroja znowu znieruchomiała.
Wsunęłam się z powrotem do samochodu. Mars na czole Granta się pogłębił.
- Coś nie tak?
- W myślach też umiesz czytać?
- Znam cię.
- Pewnie tak - odparłam cicho i chwyciłam drżącymi rękami kierownicę. - Zapnij pasy. Mamy kłopot.
28
Ruszyliśmy z powrotem do Coopa. Usłyszeliśmy syreny, zanim zobaczyliśmy pojazdy. Wmawiałam sobie,
że to nie ma nic wspólnego ze zwłokami w mieszkaniu, ale już myślałam nad nowymi nazwiskami dla Granta
i Byrona. I dla Mary też. Moglibyśmy udać się do Teksasu. Na starą farmę, gdzie została pochowana moja
matka. A może do Chicago lub Nowego Jorku. Miałam tam domy, które odziedziczyłam, pełne gotówki, broni
i dokumentów Było tam wszystko, czego potrzebowała dziewczyna, żeby zacząć życie od początku.
Nie kwestionowałam tego, dlaczego włączam w to Granta. Wmawiałam sobie, że robię tak, ponieważ nie
odgadłam jeszcze do końca tajemnicy związanej z nim, z nami - nie wiedziałam kto, co i dlaczego o niego
chodzi. Chyba to była prawda.
Padał ulewny deszcz, niebo pociemniało i dlatego nie zauważyliśmy dymu wcześniej.
Nie musieliśmy. Przez skrzyżowanie przed nami przemknęła karetka, a za nią dwa wozy strażackie. Grant,
gapiąc się przez przednią szybę, tak pochylił się do przodu, że uderzył nosem w deskę rozdzielczą. Zee coraz
gwałtowniej ciskał się na mojej skórze i poczułam, jak zbroja się ogrzewa, a potem staje się zimna jak lód;
tętniła w rytmie uderzeń serca, sprawiając, że moja prawa ręka drgała mimowolnie. Miałam wrażenie, jakby
prąd elektryczny utknął w moich mięśniach. Oderwałam palce od kierownicy i wsunęłam rękę za plecy,
starając się trzymać ją tam możliwie jak najbardziej nieruchomo. Grant patrzył, ale nic nie mówił.
Skręciłam za róg i zobaczyłam Coop. Wozy strażackie i ambulans otoczyły schronisko dla bezdomnych.
Zajmowało cały kwartał w dzielnicy magazynów. Była to ogromna przestrzeń.
Paliło się. Ale tylko drugie skrzydło. Piętro, na którym znajdowały się mieszkania. Tam, gdzie był Byron.
Ostro zahamowałam. Granta szarpnęło do przodu; oparł się o deskę rozdzielczą, napinając pasy
bezpieczeństwa. Być może zaparkowałam samochód. Nie wiem i nie obchodziło mnie to. Wyskoczyłam na
drogę i pobiegłam.
Tłum zebrał się na chodniku i w ogrodzie; wolontariusze i bezdomni próbowali uspokajać się nawzajem.
Strażacy otaczali teren kordonem. Przedarłam się przez nich wszystkich, nie zwracając uwagi na wołania i
krzyki. Tuż przed wejściem do budynku podniosłam wzrok na czarny dym wydobywający się z okien - jedno
z nich wcześniej eksplodowało. Wyglądało to tak, jakby ktoś podłożył bombę.
Po chwili znalazłam się w środku. Korytarz na dole był zadymiony, ale coś niecoś było widać. Minęłam
strażaków w maskach. Próbowali mnie zatrzymać, ale wyrwałam się im i uderzyłam jednego, który był zbyt
natarczywy. Gdy roztrzaskałam mu maskę, uderzył ciężko o ścianę. Nie zatrzymałam się. Wbiegając na
schody, miałam wrażenie, że wkraczam do innego świata, gorącego, pełnego dymu i popiołu. Oczy mnie
piekły, płuca paliły.
Nie trwało to długo. Chłopcy prześlizgnęli się na moją twarz i usta, a potem na nozdrza. Dziwne wrażenie.
Jakbym tonęła. Potknęłam się na schodach, spanikowałam i dotknęłam warg. Poczułam tylko gładką skórę.
Dotknęłam nozdrzy i zobaczyłam, że znikły. Kiedy zamrugałam, powieki wydały mi się grubsze i cięższe;
świat pociemniał, przesłonięty srebrzystoperłową mgłą.
Kiedy wzięłam wdech, powietrze wypełniło moje płuca. Miało ciepły posmak siarki. Chłopcy oddychali za
mnie. Już kiedyś w ten sposób uchronili mnie przed uduszeniem. Zapewne podobnie uratowali niegdyś moją
babkę. Była w Hiroszimie, kiedy zrzucono bombę atomową. Zagubiona w tym piekle, patrzyła, jak ciała
zamieniają się w popiół.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]