[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Za nimi, choćby konie miały popadać!  zawołał szejk.
Podniósł się w siodle, by koniowi ulżyć ciężaru i dokazał istotnie tego, że nam kroku
dotrzymał. Krumir obejrzał się znowu i zrozumiał, że go dościgniemy. Kazał się zatrzymać,
wielbłąd przyklęknął tak, że jezdzcy go zasłonili, potem wstał i cały oddział rozproszył się na
wszystkie strony. Krumir puścił się prosto, wielbłąd na prawo, a reszta jezdzców na lewo.
 Panie,  zawołał szejk  zostaw klacz mnie, a sam zajmij się hedżinem z Mochallah!
 Zostaw klacz mnie, ty jej nie dopędzisz!  odrzekłem, lecąc prawie nad ziemią.
 Nie potrzebuję jej dopędzać. Wystarczy, aby mój głos usłyszała. Ona ma tajemnicę, a
gdy zawołam to słowo, zawróci i przyjdzie do mnie.
 Powiedz raczej mnie tę tajemnicę!  Nikt nie może jej posiąść!
Zcisnął swego kasztana ostrogami tak, że dokazał rzeczy prawie niemożliwej. Ja skręciłem
w prawo, żeby postąpić wedle jego woli. Achmed pozostał w tyle, a za Anglikiem nie
oglądałem się wcale. Mlasnąłem cicho językiem i zdawało mi się, że koń mój nabrał dwa razy
tyle siły. Kopyta jego pożerały niemal odległość i w pięć minut znalazłem się obok wielbłąda,
pędzącego jak burza.
 Rreeh, rreeh, stój! stój!  zawołałem.
Na skutek okrzyku zatrzymał się wielbłąd, a w tej chwili padł strzał z atuszy i kula
świsnęła mi tuż nad głową. Aha, Krumir był chytry. Wziął Mochallah do siebie na konia, a w
atuszy usadowił jednego z Hamemów. Ten miał tylko jednorurkę i nie był już niebezpieczny.
 Khe, khe!  zawołałem na wielbłąda, chwytając go za uzdę.
Było to wezwanie, żeby ukląkł. Zwierzę posłuchało, lecz Hamema wyskoczył drugą stroną
lektyki. W tej samej chwili padł strzał. To Achmed położył go trupem.
 Gdzie Mochallah?  spytał przerażony.
 U Krumira na koniu  odrzekłem.  Pędzę za nim, ty wez dżemela! Nie słyszałem
już, co odpowiedział, gdyż szarpnąłem konia. Zobaczyłem szejka i sir Perccy ego, jadących w
oddali, a daleko przed nimi Krumira. Nadeszła pora, żeby użyć tajemnicy mego konia.
Położyłem mu dłoń między uszami i zawołałem:
 Rih!
Kary drgnął, wydał z siebie głos, podobny do dzwięku trąby i poleciał, że mi się w głowie
zakręciło. Chyżość, z jaką wszystko mijałem, była nadzwyczajna, wprost demoniczna. W
kilka chwil byłem już obok szejka.
 Allah akhar, Maszallah ia radżall  zawołał ze strachu.
Przemknąłem obok i leciałem, jak gdyby pustynia mijała mnie na skinienie. Ale biała klacz
także rozumiała swoją powinność, bo dopiero po kwadransie szalonej gonitwy znalazłem się
o pięć długości konia za Krumirem.
 Stój!  zawołałem na niego.
Odwrócił się na mój okrzyk i wykrzyknął jedno słowo:
 Giaurze!
Ujrzawszy w następnej chwili nóż w jego ręce, podniosłem pistolet, aby kulą zrzucić go z
siodła, w przekonaniu, że cios był przeznaczony dla Mochallah, opuściłem go jednak, gdyż
Krumir pchnął lekko konia, aby go zmusić do szybszego biegu. Siwka rzuciła się kilka razy
jakby w drgawkach przed siebie i wysunęła się o swoją długość naprzód. Mimo to mój kary
musiał ją doścignąć. Czy miałem zastrzelić tego człowieka? Ta myśl nie zadowalała mnie.
Trzymając dziewczynę, nie mógł się dobrze bronić.
Wtem krzyknął głośno i skręcił w lewo. Podczas tej wytężonej jazdy skończył się
piaszczysty grunt, a ukazała się trawa. Z początku nie zwróciłem na to uwagi, a teraz dopiero
ujrzałem pasące się trzody, w głębi zaś namioty. Krumir byłby prawdopodobnie ocalony,
gdyby do nich się dotarł. Zobaczyłem nawet jezdzców, zbliżających się ku nam.
 Stój, bo zestrzelę cię z konia!  zawołałem podnosząc pistolet. Na to Krumir objął
Mochallah i przyłożył jej nóż do piersi.
 Strzelaj, psie, jeżeli ją także chcesz zabić!  zagroził z wściekłością.
Na to nie mogłem się odważyć. Położyłem karemu jeszcze raz dłoń między uszy.
Przelecieliśmy pomiędzy trzodami i jezdzcami ku namiotom z szybkością myśli. Wtem
znalazłem się obok Krumira i pochwyciłem go za rękę, on jednak szarpnął konia wstecz tak,
że popędziłem dalej oderwany od niego siłą pędu.
Zabrzmiał szyderczy śmiech, a równocześnie usłyszałem okrzyki:
 Saadis el Chabir! Saadis el Chabir!
Zawróciłem. Znajdowałem się w środku obozu Beduinów, a sto strzelb skierowało się ku
mnie, dwadzieścia pięści wyciągnęło się po mnie. Byłem w położeniu sokoła, który w pogoni
za gołębiem wpadł przez okno do izby.
 Zastrzelcie go!  krzyczał Krumir.  To pies, giaur, zdrajca i chciał mnie zabić!
Jeden rzut oka przekonał mnie, że wszelki opór byłby daremny. Byli to znajomi Krumira i
ocalić mogło mnie u nich tylko to, co jego u Sebirów. Niedaleko ode mnie otworzył się
właśnie namiot, a w drzwiach ukazała się kobieta, obok niej zaś młoda siedemnastoletnia
może dziewczyna. Złote bransolety zdobiły jej przeguby i kostki, na szyi miała łańcuch z
kawałków srebra, a w długie warkocze wplecione były perły i małe monety. Zeskoczyłem
natychmiast z konia roztrąciłem stojących na drodze ludzi i podskoczyłem ku kobietom.
 Fi hord el harime, jestem pod osłoną kobiet!  zawołałem i wpadłem do namiotu.
Z zewnątrz doleciały okrzyki gniewu. Obie Beduinki weszły za mną i spojrzały bezradnie.
 Czy jesteś żoną?  zapytałem dziewczynę.
 Nie.
 Czy jesteś narzeczoną młodzieńca?
 Nie.
 To bądz dla mnie siostrą, jak ja dla ciebie bratem będę!
Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem w czoło, przez co pozwoliłem sobie na coś
więcej niż śmiałość. Gdyby mój zamiar się udał, byłbym zgubiony. Odwiązałem pas, za
którym przechowywałem rozmaite drobiazgi, przeznaczone na okolicznościowe podarunki.
Były to rozmaite tanie rzeczy, które w tamtych stronach mają wysoką wartość. Wyjąłem
łańcuch z korali i dwie szpilki do włosów. Aańcuch zawiesiłem jej na pięknej, pełnej szyi, a
szpilki wetknąłem jej we włosy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl