[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W sali zachowały się pod ścianą resztki ceglanej ławy. Podło\yłem sobie gazetę i
44
wygodnie usiadłem.
- No to zobaczmy nasze materiały - mruknąłem wertując maszynopis dziennika hrabiego
Alojzego Poletyłły.
Dwudziestego kwietna przybyłem wreszcie do wsi Ahora. Czas był po temu najwy\szy, bo
koń mój, Medyk, okulał i nale\ało nam obu odpocząć. Wieś wyglądała równie strasznie jak
Wojsławice, ale tu gniezdzi się nie rzesza potomków Izraela, a banda brudnych i dzikich
ormiańskich pasterzy. Zatrzymałem się w karczmie le\ącej na wzgórzu ponad wsią. Pokój na
piętrze, który mi dali, wygląda dość obskurnie, ale posiada elementarne wygody.
Popatrzyłem do góry. Piętro dawno ju\ przestało istnieć.
Zajazd roi się od pluskiew, ale mam nadzieję, \e nie zostanę w nim długo. Jutro odwiedzę
monaster pod wezwaniem świętego Jakuba. Miejscowi mnisi zapewne znają drogę. Ararat
góruje nad wsią. Od tej strony wygląda przera\ająco, ale ka\da góra wygląda ponuro, gdy
niebo zasnute jest chmurami, a słońce zachodzi.
Przeciągnąłem się, a\ zatrzeszczały stawy. Za kuchnią odnalazłem schody prowadzące
niegdyś na piętro. Kończyły się zawieszone w pró\ni. Wdrapałem się na nie i przyło\yłem
lornetkę do oczu. Dolina była pusta, cicha i martwa. Nigdzie nie było widać śladu
człowieka. Po drugiej stronie kamiennego usypiska, na przeciwległym zboczu ponad
warstwą błota i kamieni sterczał kawałek muru z pustym półokrągłym oknem.
Podregulowałem lornetkę i spostrzegłem resztki zaczepów. Tylko one pozostały z
dzwonnicy monasteru. Ruszyłem w tamtą stronę. Byłem ju\ blisko, gdy spostrzegłem
pierwsze ślady gąsienic traktora lub buldo\era. Niespodziewanie usłyszałem dość odległy
zgrzyt metalu o kamień. Przypadłem za krzakami i skradając się cicho jak Indianin,
ruszyłem tropem maszyny. Prowadziła wprost ku pozostałościom dzwonnicy.
Wyjąłem z kieszeni wshipera i zało\yłem słuchawki na uszy. Wzmocnione dzwięki
uderzyły jak młotem, ale podkręciłem gałkę do maksimum. Moje stopy szurające o
kamienie czyniły teraz nieznośny wręcz hałas. Słyszałem szybkie uderzenia własnego
serca. Wycelowałem mikrofon kierunkowy w stronę niewidocznego przeciwnika. Brzęk
metalu powtórzył się, teraz mogłem go zidentyfikować. Aopaty zgrzytały o kamienie.
Wycofałem się i obszedłem tę część doliny du\ym łukiem. Wdrapałem się na stok i,
dobrze ukryty za niewielkim garbem, popatrzyłem w dół przez lornetkę. Nic dziwnego, \e
nie dostrzegłem starej rosyjskiej koparki, gdy z dachu karczmy rozglądałem się po dolinie.
Obok dzwonnicy ział w ziemi wielki krater o średnicy dobrych dwudziestu metrów. Na
jego dnie stała nieruchomo maszyna. Czterej mę\czyzni o wrednych gębach kopali
szpadlami na dnie dziury. Cztery kałasznikowy zestawione w kozioł stały obok. Z boku
rozstawiono dwa namioty ukryte za hałdą. Na trójnogu wisiał okopcony kociołek, a
wokoło poniewierało się kilkanaście puszek. Obserwowałem pracujących mniej więcej
przez pół godziny, potem wycofałem się. Przez ten czas zdą\yli dokopać się do warstwy
pokruszonych dachówek stanowiących zapewne pozostałości klasztornego dachu.
Wróciłem do swojego obozowiska w piwnicy karczmy. Zamaskowałem starannie dziurę
prowadzącą do kryjówki i podczepiłem niezbyt wymyślny, ale skuteczny alarm.
Naszykowałem pistolet gazowy i emiter infradzwięków, aby w razie czego były gotowe
do u\ycia.
Wygrzebałem z kieszeni maszynopis.
Przeło\ony klasztoru pokazał mi dziś relikwiarz zawierający kawałek drewna Arki. Było
prawie zupełnie czarne i wyglądało jak skamieniałe, ale ; nie pozwolił mi go dotknąć, więc
obserwacje poczynić mogłem tylko na oko. Klasztor wydaje się być bardzo bogaty. Na ołtarzu
45
w kaplicy widziałem złote naczynia liturgiczne i wiele wotów, zostawionych przez
pielgrzymów. Przeło\ony twierdził jednak, \e nie wie, gdzie szukać Arki. Sądzę, \e kłamie.
Karczmarz powiedział, \e są w tej okolicy pasterze, którzy regularnie prowadzą pątników na
górę i pokazują im z daleka statek tkwiący w lodzie. Napytanie o konkrety stwierdził, \e j eden
z nich nazwiskiem Guś zagląda od czasu do czasu, to znaczy co dwa - trzy miesiące. Wygląda
na to, \e będę musiał na niego poczekać w tej zatęchłej norze. Mo\e zresztą o to chodzi temu
tłuściochowi. Wyciągnie ze mnie pieniądze za noclegi i wy\ywienie, a potem będę musiał
ruszać w dalszą drogę nie doczekawszy się tajemniczego Gusia, który być mo\e w ogóle nie
istnieje!
Lekturę przerwał mi suchy odgłos wystrzału karabinowego. Po nim nastąpił drugi.
Wyskoczyłem z piwnicy i wspiąłem się na schody. Zapadał wieczór. Skierowałem
lornetkę w stronę dzwonnicy. Rozległ się kolejny strzał, a w chwilę potem kilkadziesiąt,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]