[ Pobierz całość w formacie PDF ]

parowała.
 Nie zamierzam cię słuchać  zbuntował się.
 Dzięki za ostrzeżenie.
 Ja dobrze wiem, że ty nie lubisz małych
chłopców.
Lacey zastanawiała się, czy w miejscowym
przedszkolu kształcą w wynajdowaniu u innych ich
najsłabszych punktów, bo jeśli tak, to Roman z pew-
nością zasługiwał na najwyższą ocenę.
 Zawsze wydawało mi się, że lubię  wyznała.
 Ale ty i Riley robicie wszystko, żebym was nie
lubiła. Ciekawa jestem, dlaczego?
 Nie rozumiem, o co ci chodzi.
Lacey była gotowa dać sobie rękę uciąć, że jednak
rozumiał. Pewna była także, iż bardzo go zaskoczyła
swoim pytaniem. Zastanawiała się, czy jest jedyną
osobą na świecie, która zdawała sobie sprawę, jak
inteligentni są blizniacy, a do tego jak skuteczni
w ukrywaniu swych uzdolnień.
 Rozumiesz doskonale  stwierdziła ze spoko-
jem, kładąc mu dłoń na ramieniu.  Przejrzałam was
i nie zamierzam was traktować jak półgłówków.
Wiem, że jeśli chcecie, potraficie się dobrze za-
chowywać, panować nad sobą i pomagać innym.
 Puszczaj!  Szarpnął się chłopiec.
 Pamiętaj, co ci powiedziałam.
Stara miłość 101
 Nienawidzę cię!
 Wątpię. Ale coś cię gryzie. Powiesz mi, co
takiego?
Roman uciekł bez słowa.
 Chcesz grać z nami w piłkę?  zaproponował
Matt, podchodząc do niej.
 Nie, dziękuję  odmówiła, próbując pozbierać
się po trudnej rozmowie z czterolatkiem.  Grajcie,
a ja tymczasem pójdę sprawdzić, czy poprzedni
właściciel nie zostawił w łodzi czegoś, co nadałoby
się na kolację. Tak na wszelki wypadek.
 Zobaczysz, nie będzie takiej potrzeby  zapew-
nił Matt.  Na pewno zaraz nadpłynie tu jakaś łódz.
Na kolację zjedli kromki czerstwego chleba ze
starym serem, owinięte w folię i upieczone w ognisku.
Ognisko rozpalili blizniacy, co wcale nie było
łatwym zadaniem, jako że po południu przeszła nad
nimi krótka, ale gwałtowna burza i zmoczyła wszy-
stko, co znajdowało się na wysepce. Po burzy Lacey,
której cierpliwość była już całkiem wyczerpana,
zleciła chłopcom zebranie przyniesionego przez fale
drewna na ognisko, a następnie pokrojenie sera na
drobne kawałki jednorazowymi plastikowymi no-
żami. Gdy już skończyli, poleciła, aby rozłożyli koc
i nakryli go do kolacji papierowymi talerzami i plas-
tikowymi kubeczkami, które przywiezli ze sobą.
Potem wysłała ich na łódz, aby znalezli leżące
w kokpicie torebki z lemoniadą w proszku i szybko
je przynieśli. Nawet na moment nie spuszczała ich
z oczu, pilnując, by sumiennie wykonywali jej po-
102 Emilie Richards
lecenia. Zanim zaszło słońce, blizniacy byli tak
wyczerpani, że bez słowa siedzieli przy ognisku.
Matt, który przez cały wieczór na próżno próbował
naprawić silnik, siedział pomiędzy synami i nucił
jakieś szanty, zachęcając ich raz po raz, aby włączyli
się do śpiewu.
 Najwyższa pora posprzątać i iść spać  oświad-
czyła, podnosząc się.
 Nie ma pośpiechu, przecież i tak nie mamy nic
innego do roboty  zauważył Matt.
Lacey była wykończona, poirytowana, a do tego
cała oblepiona piaskiem, który drażnił jej skórę. Poza
tym nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać na
temat tego, skąd wezmą nazajutrz jedzenie, jeśli
nikt nie przypłynie, ani też o tym, iż powinni
oszczędzać wodę, a co za tym idzie, nie marnować
jej na mycie.
 Matt, pora iść spać  powtórzyła stanowczo.
 Cały dzień byliśmy na słońcu, jesteśmy wszyscy
odwodnieni, a więc czas położyć się, żeby nabrać sił
na jutro.
 Rozumiem, masz rację  przyznał, wstając.
 Chłopcy, czas spać. Wracamy na łódz, więc
zagaście ognisko.
 Chcemy jeszcze zostać!  zaprotestowali oby-
dwaj.
 Lacey ma rację. Bez dyskusji, jasne?
Chłopcy ugasili ognisko piaskiem, którego spora
ilość wylądowała także na stopach Lacey, była
jednak na to przygotowana.
Gdy znalezli się na łódce, chłopcy zostali ułożeni
Stara miłość 103
do snu w sypialni. Byli już wprawdzie wykończeni,
ale mimo to raz po raz skandowali półgłosem:
,,Nienawidzę Lacey! Nienawidzę Lacey!  .
Matt zaproponował jej, by położyła się na naroż-
nej kanapie w salonie, po czym odwrócił się dyskret-
nie, aby mogła się rozebrać. Zdjąwszy sukienkę
i bikini, wsunęła się pod kołdrę.
 Oni cię wcale nie nienawidzą  zapewnił Matt,
rozebrawszy się i ułożywszy na drugiej kanapie.
 Chyba żartujesz  prychnęła.  Nie widzisz, co
się dzieje?
 Co takiego?
 Matt, przecież ja nie mam ani odrobiny instynk-
tu macierzyńskiego. Może odziedziczyły go moje
siostry, a może mama w ogóle nie przekazała nam
go w genach. Nie umiem się obchodzić z dziećmi.
Gdzie ty byłeś dzisiaj, że nie rozumiesz, o czym
mówię?
 Byłem cały czas z wami i dalej nic nie rozu-
miem.
Usiadła, okrywając się szczelnie kołdrą.
 Rozstaliśmy się z Geo, bo ja chciałam mieć
dzieci, a on nie chciał  wyznała.  Powiedział, że nie
nadaję się na matkę, więc odchodzi, żeby oszczędzić
mi goryczy porażki.
 Geo to idiota!  zirytował się Matt.
 To prawda, ale akurat w tej kwestii miał rację.
Wezmy choćby dzisiejszy dzień. Dyrygowałam
chłopcami jak dyrygent orkiestrą. Rozdawałam im
zadania i bezwzględnie wymagałam od nich staran-
nego wykonania, a przecież to tylko czterolatki.
104 Emilie Richards [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl